Wydawało się, że po wprowadzeniu w piłce nożnej VAR-u (przypomnę: video assistant referee) kontrowersyjne decyzję sędziów przejdą do przeszłości. Polska, dzięki decyzji Zbigniewa Bońka, ówczesnego prezesa PZPN, była jednym z pionierów nowej technologii. Okazało się jednak, że kamera wszystko dostrzeże, ale najsłabszym ogniwem systemu jest człowiek, a przekonaliśmy się o tym podczas meczu Widzewa z Wisłą w Krakowie.
O sytuacji w ostatniej minucie napisano niemal wszystko, wskazano winnych i niewinnych. Widzew chce powtórki meczu, bo został oszukany, ale decyzja zapewne będzie niekorzystna, gdyż – co usłyszałem od ludzi ze szczytów PZPN – nie można otworzyć Puszki Pandory, bo wtedy trudno byłoby dokończyć sezon, gdyż po każdej pomyłce sędziowskiej poszkodowane kluby domagałyby się powtórzenia meczu.
Moralnie Widzew ma rację, ale przepisy są inne – mecz można powtórzyć, gdy np. sędzia pokaże czerwoną kartkę nie temu piłkarzowi, któremu powinien, albo gdy ukarany zostałby na boisku. Zła interpretacja spalonego czy faulu rażącą pomyłką nie jest, oczywiście według obowiązujących reguł. Inna sprawa, że przyjęto je w epoce przedVARowej i nie przystają do dzisiejszych czasów.
Mam nadzieję, że PZPN wyciągnie konsekwencje z tej sytuacji i choć nie może dać Widzewowi awansu do półfinału Pucharu Polski, to przynajmniej na długi czas wyrzuci z piłki sprawcę tej afery. Nie jestem od wydawania wyroków, ale wszystko wskazuje, że jest nim sędzia Damian Kos. Logiczne wydaje się, że skoro obsługujący VAR miał duże wątpliwości, więc wezwał kolegę do monitora, gdzie tylko człowiek słabo widzący nie dostrzegł spalonego i odepchnięcia łódzkiego obrońcy. To nie była nawet kontrowersyjna sytuacja, których w historii futbolu jest cała masa. Przypomnę najsłynniejszą – uznanie gola w finale mistrzostw świata w 1966 roku. Wtedy sędziujący na linii Tofik Bachramow musiał w ułamku sekundy zdecydować, czy piłka odbiła się na linii bramkowej, czy poza nią. Do dziś ta sytuacja jest nierozstrzygnięta.
Kos miał do dyspozycji najnowszą technologię, nie musiał analizować lepiej czy gorzej narysowanych linii, i mógł, a nawet powinien, posłuchać bardziej doświadczonych kolegów. A jednak gola uznał? Dlaczego? Wie to tylko on… Słyszę, że ponoć bał się reakcji trybun. Jeśli to prawda, polska piłka powinna zostać uwolniona od sędziego Kosa. Skoro nie wytrzymał presji w ćwierćfinale Pucharu Polski, to jak mógłby sędziować mecz finałowy czy decydujący o mistrzostwie Polski. Kibice Widzewa łatwo mogą wyobrazić sobie, jak zachowałby się Kos, gdyby mógł być na miejscu Andrzeja Czyżniewskiego w spotkaniu Legii z Widzewem w 1997 roku. Przypomnę, że warszawska drużyna przy stanie 2:2 strzeliła gola ze spalonego…
Reklama
Afera z niesłusznie uznanym golem pokazała też, że nie tylko Kos nie wytrzymał ciśnienia. Na równi z nim postawiłbym prezesa Wisły Kraków, który zachowuje się jak zwykły kibol. Przyznam, że nie pałam sympatią do tej drużyny i obojętne są mi jej jej wyniki. Żaden inny polski klub nie zrobił ostatnio dla polskiej piłki tyle złego co Wisła. To tam dopuszczono do władzy bandytów, na czele z przestępcą Miśkiem, a była już pani prezes trafiła nawet do aresztu. Kilka lat temu opisywałem jak łódzcy naśladowcy wiślackiego sposobu zarządzania chcieli podobne zwyczaje wprowadzić w Widzewie. Na szczęście przeszkodzili w tym odważni działacze stowarzyszenia i policja, która zamknęła Miśka.
Wracając jednak do teraźniejszości, czytając wynurzenia jego prezesa, nie dziwię się problemom klubu, spadkowi z ekstraklasy i braku awansu, bo jak ma być dobrze, skoro ryba psuje się od głowy… Mam nadzieję, że szefowie Widzewa nie dadzą się sprowokować, bo nie ma sensu kopać się z koniem.
PS. Gdy w rundzie jesiennej sędzia Tomasz Kwiatkowski w pierwotnym terminie odwołał – słusznie – mecz Widzewa z Ruchem Chorzów, spotkała go ogromna krytyka nie tylko ze strony kibiców, ale i władz klubu. Od jednego z ludzi związanych z polską piłką usłyszałem wówczas, że to na pewno wróci kiedyś do Widzewa, bo sędziowie o tym nie zapomną. Po spotkaniach z Wisłą i Śląskiem Wrocław ten sam człowiek zadzwonił do mnie i przypomniał, co mówił w październiku. Prorok czy realista?