– Widzew jest pierwszy w tabeli, gra dobrze, ale nie może się jeszcze czuć najlepszy – o szansach w derbach Łodzi mówi Zbigniew Boniek.
Z czym kojarzą się panu derby Łodzi?
Zbigniew Boniek: Że na boisku gra 22 ludzi, którzy się bardzo dobrze znają, spotykają się na obiadach w NOT, a w poniedziałek po meczach także na piwie. Ale na boisku walczą ze wszystkich sił, nie oszczędzają się. Tak było za moich czasów. Widzew częściej wygrywał, ale prawie zawsze były to bardzo dobre mecze.
Dziś brzmi jak film science fiction.
– Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy z Markiem Dziubą z zajęć na AWF w Warszawie. Zwolnili nas o trzeciej, a derby były chyba o szóstej, jechaliśmy moim maluchem. Widzew wygrał chyba 3:0. Marek mnie pilnował, ale ja strzeliłem gola. Chciał mi nogi urwać. Wieczorem wracaliśmy razem do Warszawy. Dziuba do Rawy Mazowieckiej się do mnie nie odzywał (śmiech). Później, gdy przyszedłem do Widzewa pomagać w jego odbudowie, też kilka razy wygraliśmy derby,
Obecnie derby Łodzi to prawie jak wojna, a poziom piłkarski także nie taki, jak kiedyś.
– Nie kupuję tego, że to jest więcej niż sport i mam wrażenie, że wszyscy chcą się pozabijać. Moim zdaniem to także hamuje rozwój polskiej piłki. To zresztą nie dotyczy tylko piłki nożnej, bo w cały kraju widać podziały.
Odsuwając jednak problem z kibolami, kto jest faworytem 67. derbów Łodzi?
– Moim zdaniem na boisku może się wszystko zdarzyć, bo żadna z drużyn nie ma nad drugą wielkiej przewagi. Widzew jest pierwszy w tabeli, gra dobrze, ale nie może się jeszcze czuć najlepszy. Jeśli po pierwszej rundzie będzie miał 42 lub więcej punktów, to będzie na dobrej drodze do ekstraklasy. Do tego jednak jeszcze daleko, zwłaszcza po tym, co widzieliśmy w kilku poprzednich latach.
Jaki wynik pan obstawia?
– Mecz skończy się wynikiem 2:1 da Widzewa. Zaznaczam jednak, że takie jest moje życzenie. Marzą mi się derby z wieloma bramkami, stojące na wysokim poziomie i ze świetną atmosferą na trybunach. Mam nadzieję, że prawdziwe derby Łodzi, właśnie takie, będą w ekstraklasie.
Rozmawiał Jarosław Bińczyk