Widzew zaczął mecz z Legią bez Marka Hanouska, który doznał urazu i niestety Czech może pauzować dłużej. Zastąpił go w środku pola Dominik Kun. Z kolei na ławce zaczął Jordi Sanchez. Trener Janusz Niedźwiedź uznał, że na Legię jednak lepszym środkowym napastnikiem będzie Bartłomiej Pawłowski. Do składu wrócił też Juliusz Letniowski.
Widzew Niedźwiedzia to zespół ofensywny bez względu na rywala, więc można było spodziewać się ataków łodzian od pierwszej minuty. Szczególnie, że i trener, i piłkarze nasłuchali się przez ostatni tydzień, że Legia to co prawda największy rywal Widzewa w historii, ale jednak jest w przebudowie i może teraz nareszcie uda się go pokonać. Po raz ostatni Widzew był górą 22 lat temu.
Niestety brak Hanouska w środku pola był widoczny. W łódzkiej drużynie brakowało lidera środka pola. Ale nie tylko. Trudno było gospodarzom utrzymać się przy piłce. Gra była bardzo rwana. Z całą pewnością nie był to ofensywny zespół. Widzew w tym sezonie zdobył tylko 4 punkty, ale w każdym ze swoich spotkań był chwalony za grę: odważną i ofensywną. Teraz tak nie było. Można było nawet odnieść wrażenie, że był strach przed rywalem.
Legia nie rozgrywała wielkiego meczu. Goście w końcu zauważyli chyba jednak, że Widzew nie jest dla nich zbyt groźny i szybko przejęli kontrolę. Trudno jednak napisać, by ruszyli odważnie na bramkę rywali. Grali spokojnie i czekali na szansę. Stworzyli ją sobie w 30. minucie. Dobrą akcję z zimną krwią zakończył mierzonym strzałem Mattias Johansson. Źle zachował się Bożidar Czorbadżijski, który był za daleko od Ernesta Muciego, który zaliczył asystę.
Przed przerwą na koncie miał już dwie. W 42. minucie Albańczyk idealnie „obsłużył” Bartosza Kapustkę i było 2:0 dla Legii. Widzew – niestety trzeba to napisać szczerze – nie istniał. Z tak bojaźliwą grą nie ma szans wygrać z zespołami gorszymi od tego ze stolicy. Legia po pierwszej połowie prowadziła wyraźnie, a wcale się nie wysiliła.
W przerwie trener zrobił dwie zmiany i było trochę lepiej. Niestety nie na tyle lepiej, by spodziewać się zmiany oblicza meczu. Ale chociaż gospodarze się starali, próbowali atakować. Szkoda, że tak późno, bo Legia to nie jest w tej chwili kandydat do mistrzostwa Polski.
W 75. minucie strzałem głową bramkarza gości pokonał Patryk Stępiński, ale sędzia Szymon Marciniak uznał, że któryś z widzewiaków był na pozycji spalonej. Bardzo szkoda tej sytuacji, bo mogła dać łodzianom wiatru w żagle. Gdyby bramka została uznana, to była realna szansa na remis. A tak, można było odczuć, że już jest po wszystkim, że Widzew nie jest w stanie nic w tym meczu zrobić. I niestety tak właśnie było. Dopiero w 100. minucie udało się pokonać bramkarza (mecz był przerwany). Strzałem głową uczynił to Patryk Lipski.
Wiadomo, że mecz można przegrać. Styl porażki łódzkiej drużyny był jednak słaby. Kibice z całą pewnością nie tak wyobrażali sobie pierwszy ligowy mecz z Legią po 8 latach.
Widzew Łódź – Legia Warszawa 1:2 (0:2)
0:1 – Johansson 30.
0:2 – Kapustka 42.
1:2 – Lipski 100.
Widzew: Ravas – Stępiński, Czorbadżijski, Żyro – Danielak, Kun (88. Normann Hansen), Shehu (46. Lipski), Nunes – Terpiłowski, Pawłowski (88. Szota), Letniowski (46. Sanchez).
Legia: Tobiasz – Johansson, Rose, Jędrzejczyk, Mladenović – Charatin (87. Ślisz) – Wszołek, Josue, Kapustka (72. Rosołek), Baku (87. Pich) – Muci (78. Augustyniak).
Żółte kartki: Pawłowski, Sabchez, Czorbadżijski – Rose, Jędrzejczyk.