PGE Skra Bełchatów jest w kryzysie. W lidze czwarta drużyna w Polsce nie wygrała od października. Na szczęście bełchatowianie radzą sobie w Pucharze CEV. Po tie-breaku w pierwszym meczu pokonali francuskie Chaumont.
– Fajnie wrócić na zwycięskie tory. Gdybyśmy prowadząc 2:0 przegrali 2:3, to byłby to gwóźdź do nasze trumny. Można było wygrać w trzech setach. O tym właśnie mówiłem, czasami brakuje nam jakości, skupienia. To bierze się z dużego poziomu stresu z jakim gramy w ostatnich meczach. Po takiej serii porażek każdy punkt, set jest coraz cięższy – powiedział Mateusz Bieniek, przyjmujący Skry.
ZBUDUJ DOM SWOICH MARZEŃ Z CEGIELNIĄ GRABARZ, SPONSOREM PGE SKRY BEŁCHATÓW (WIĘCEJ)
Joel Banks, trener bełchatowian zaskoczył. W pierwszej szóstce na mecz z Cuprum Lubin nie wyszedł Aleksandar Atanasijević. Zamiast niego na pozycji atakującego zagrał Wiktor Musiał. Niestety, nawet mimo tak drastycznej zmiany, bełchatowianie nie mogli się obudzić. To dziwne, że drużyna o takim potencjale tak słabo wchodzi w mecze. Z Grzegorzem Pająkiem na zagrywce, Cuprum wypracowało sześciopunktową przewagę. Bełchatowianie nie przyjmowali. W połowie pierwszej partii mieli tylko 13 proc. pozytywnego przyjęcia. Trudno to wytłumaczyć, skoro za ten element gry w Skrze odpowiedzialny jest tak doświadczony zawodnik jak Filippo Lanza, który ma na koncie medale mistrzostw Włoch, klubowych mistrzostw świata, wicemistrzostwo Europy.
– Nie brakuje nam motywacji, czasami brakuje nam jakości i stąd nasza niechlubna seria. Musimy trenować mocno i dobrze, a zwycięstwa zaczną przychodzić – tłumaczył Bieniek.
Jak zwykle za sprawą Bienia, genialnego środkowego, Skra zaczęła gonić wynik pod koniec seta. Szkoda, że reszta zespołu nie dostosowała się do poziomu wicemistrza świata. Chociaż udało się obronić pierwszą piłkę setową, to przy drugiej Remigiusz Kapica, ustrzelił Kacpra Piechockiego i bełchatowianie przegrali 19:25.
Drugi set był wyrównany. Do samego końca drużyny walczyły punkt za punkt. W Skrze pod koniec rozegrał się Atanasijević. Obie drużyny popełniały sporo błędów. Zespół z Lubina polegał na Aleksandrze Bergerze, który rozgrywał świetnego seta. Po zepsutej zagrywce Pająka, Skra miała piłkę setową. Serwował Lanza, ale Kapica skontrował i do rozstrzygnięcia partii potrzebne były przewagi. Kolejną kontrę atakującego Cuprum, blokiem zatrzymał Dick Kooy i bełchatowianie wyrównali.
Szkoda, że nie starczyło im sił na kolejnego seta. Chociaż zaczęło się obiecująco, to w połowie Cuprum wypracowało kilkupunktową przewagę. Wszystko co złe zaczynało się od problemów w przyjęciu. Kooy i Piechocki kompletnie się nie rozumieli. Wydawało się, że Holender miał ciągle pretensje do libero bełchatowian, chociaż sam przyjmował równie słabo. Po pomyłce Atanasijevicia, lubinianie mieli piłkę setową. Udało się obronić aż trzy z nich, bo Kooy dobrze serwował. Niestety, przy 22:24 zaryzykował i zagrał piłkę w siatkę.
Bełchatowianie mieli nóż na gardle i w czwartej odsłonie gry pokazali, że mają charakter i są w stanie nawiązać walkę. Widać było, że Skra pozytywnie się nakręca z każdym punktem. Po zepsutej zagrywce Cuprum, goście mieli piłkę meczową. Serwował Bieniek i chociaż uderzył piekielnie mocno, to lubinianie zdołali skontrować. Na szczęście w kolejnej akcji Kooy uderzył celnie i doprowadził do tie-breaka.
W decydującego seta lepiej weszło Cuprum. Skra musiała gonić, bo po błędzie Musiała, to gospodarze zdobyli ósmy punkt, po którym zmienia się strony. I znowu błąd w zagrywce sprawił, że lubinianie mieli meczbola. Atanasijević uderzył w aut i drużyna z Bełchatowa przegrała piąte spotkanie ligowe z rzędu. To pierwsze zwycięstwo Cuprum nad Skrą we własnej hali w historii PlusLigi.
Cuprum Lubin – PGE Skra Bełchatów 3:2 (25:19, 24:26, 25:22, 23:25, 15:10)
Cuprum Lubin: Pająk, Ferens, Pietraszko, Kapica, M’Baye, Berger, Szymura (libero), oraz Sas
PGE Skra Bełchatów: Łomacz, Kooy, Bieniek, Musiał, Kłos, Lanza, Piechocki (libero), oraz Milczarek, Rybicki, Atanasijević