Po kilku tygodniach przerwy Bartłomiej Pawłowski wrócił na boiska PKO Ekstraklasy.
Ostatni występ najlepszego piłkarza Widzewa ostatnich lat, to mecz przeciwko Stali Mielec. Pawłowski grał wtedy do 88. minuty. To był słaby występ, na nowej pozycji, ale przede wszystkim z urazem. Widzewiak nie był sobą. Po tym spotkaniu klub ogłosił, że Pawłowski potrzebuje przerwy na leczenie pleców.
31-latka zabrakło w pojedynkach z Rakowem Częstochowa, Wartą Poznań i Zagłębiem Lubin w PKO Ekstraklasie, a także w meczu z Wisłą Puławy w Pucharze Polski. Gdy koledzy walczyli na boisku, on rehabilitował się w Szczecinie. Przed weekendem zakończył leczenie. W sobotę wszedł na boisko w 82. minucie i przejawiał bardzo dużą ochotę do gry. Pawłowski brał udział w kilku kontrach, rozruszał na pewno ofensywę Widzewa. Szkoda, że nie było go na boisku wcześniej, kiedy drużyna miała dwa rzuty wolne sprzed pola karnego. Słabo wykonali je Fran Alvarez oraz Patryk Stępiński. Pawłowskiemu pewnie poszłoby lepiej.
– Może prowadzić samochód, inne zajęcia oprócz leżenia nie sprawiają mu bólu. A tak było w zasadzie przed przerwą. Nawet mi nie przyznał się, że dwa ostanie mecze grał na środkach przeciwbólowych – mówił po meczu trener Daniel Myśliwiec. – To świadczy o jego podejściu. To nie jest jeszcze optymalny moment, by Bartek grał w dłuższym wymiarze, ale chciał pomóc. Jego obecność to jasny sygnał, tak zachowuje się lider i takiego zachowania oczekuję od lidera. On wiedział, że drużyna nie jest w komplecie. To duża odwaga i odpowiedzialność za drużynę. Cieszę się z takiego sygnału i deklaracji.
A co powiedział sam piłkarz? – Moja zmiana była na wsparcie na jedną czy drugą akcję, by pomóc zespołowi swoim doświadczeniem – stwierdził. – Nie czuję się, bym zbawił Widzew. Zespól dobrze funkcjonował. Pierwszy gol nas trochę wybił z rytmu, bo początek był niezły. W drugiej połowie było już zdecydowanie lepiej. Mieliśmy znaczną przewagę. Były świetne wyjścia na wolne pole, czerwone kartki dla gości. I wygraliśmy. Udało się, cieszymy się.