W czasie jednego z treningów usłyszałem z ust trenera zdanie: – Panowie, no trochę fantazji, polotu! Macie grać z biglem!
Niewiele się namyślając, po powrocie do domu wstukałem w wyszukiwarce internetowej słowo: bigiel. W odpowiedzi otrzymałem pytanie, czy chodziło mi o beagle i kilka linków do stron hodowców. Godzinę później wracałem do domu z rasowym psem w bagażniku, który mój nowy pupil,
w krótkiej podróży, zdążył już zarzygać i nie tylko. Czegóż to nie robi się, by widowiskowo grać w piłkę a i trener może doceni moje starania, myślałem sobie.
Szczeniak był cudny, łaciaty, biało- brązowy, z klapniętymi uszami, oczy z ciemną obwódką jak po makijażu. Zacierałem ręce, ciesząc się, że moja gra będzie tak piękna jak ten psiak. Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak otrzymałem w domu. Szczeniak gryzł wszystko i wszystkich swoimi
szpilkowatymi zębami. Łaził po meblach jak kot, wciskał się pod wersalkę, pod którą trudno było książkę wsunąć i wydawało się, że jest to niemożliwe, by zmieścił się tam pies. Jemu to się udawało,
wczołgiwał się tam jak żaba, ciągnąc za sobą rozrzucone na boki nogi i wystawiał spod łóżka tylko nos. Szczekał godzinami. Jakby mu się płyta zacięła i ciągle odtwarzał ten sam fragment dźwiękowy. Usiłowałem wydłubać go z kryjówki kijem od szczotki, ale tylko szczerzył kły i podgryzał drewno warcząc groźnie.
Pierwszy spacer wieczorny zakończył się o 3 rano, gdy zziajany i wściekły wróciłem do domu. Sam. Poddałem się po pięciogodzinnych próbach złapania psa, nie dał się zwabić smakołykami, okazał się szybszy i wytrzymalszy ode mnie. Zasadzki i fortele nie przyniosły skutku,
oszczekiwał mnie tylko z daleka bawiąc się doskonale, gdy mi piana ciekła z ust.
Młody jeszcze jest, głupi, myślałem sobie, trzeba dać mu trochę czasu to zmądrzeje. Dobra gra też przecież nie pojawia się tak nagle, pstryk i już, nie ma tak łatwo. Po kilku tygodniach postanowiłem się pochwalić psem i przyszedłem z nim do klubu. Trener spotkał mnie na korytarzu i zaciągnął do swego gabinetu:
– Musimy pogadać! Powiedz, co się dzieje? Nie poznaję cię! Biegasz jak spętany, jakby ktoś ci doczepił na smyczy duży ciężar. Wyglądasz jakbyś nie spał od tygodni, oczy podkrążone, z workami. Normalnie jesteś podobny do tego swego jamnika!
Podniosłem zdziwiony wzrok: – To nie jamnik, to beagel trenerze.
– Jak go zwał tak zwał. W nocy wszystkie wrony kraczą, czy jakoś tak. Przechodzisz teraz trudny okres, a tu jak na złość gramy z najsilniejszymi przeciwnikami, nie chcę, żebyś mi pięknie grał, a skutecznie. Masz być jak bokser schowany za podwójną gardą i tylko od czasu do czasu wyprowadzający zabójcze, kontrujące ciosy. No i tego się trzymaj. Jak się wabi?
– Verdi.
– O! Jak ten śpiewak, ładnie.
Poklepał mnie po plecach i wyszedł mrucząc coś o alergii. Totalnie ogłupiały wróciłem do domu i wpisałem w wyszukiwarce internetowej: BOKSER i później jadąc samochodem modliłem się w duchu, by trener następnym razem nie wymyślił jakiegoś charta agańskiego lub innego gończego.