Nie było dziś w ŁKS-ie piłkarza, który zagrałby na miarę oczekiwań kibiców i własnych możliwości. Biało-czerwono-biali zawiedli na całej linii.
Nie ma co się nad Koziołem znęcać. To nie on był głównym problemem obrony ŁKS-u. Przy straconych bramkach lepiej mogli się zachować przede wszystkim jego koledzy z pola.
Bezbarwny mecz młodego obrońcy.
Dzisiejszy mecz był dla niego świetną okazją do zaprezentowania swoich umiejętności pod nieobecność lidera defensywy ŁKS-u, Macieja Dąbrowskiego. Swoją grą nie poprawił raczej znacząco swoich notowań w oczach sztabu szkoleniowego.
Dopóki był na boisku, wyglądał całkiem nieźle, widać było, że czuje coraz większą pewność siebie: dwukrotnie przerwał świetnymi wślizgami groźne kontry Stomilu, próbował rozgrywać piłkę. Wszystko zmieniła sytuacja z 58. minuty, kiedy wyleciał z boiska, co znacząco utrudniło ełkaesiakom walkę o odrobienie strat.
Od początku aktywny, szukał zwłaszcza dośrodkowań, co warto podkreślić, bo w grze ŁKS-u aktywności wyraźnie brakowało. Większość jego zagrań była jednak bardzo niedokładna.
Przeciętny występ młodego pomocnika ŁKS-u. Na plus warto zapisać mu sytuację z 23. minuty, kiedy zablokował głową groźny strzał gości.
Druga linia w ŁKS-ie praktycznie nie funkcjonowała i największą odpowiedzialność ponoszą za to Trąbka oraz Ricardinho, którzy nie potrafili wziąć na siebie roli rozgrywających, którzy decydowaliby o tempie gry zespołu. Konto Trąbki obciąża dodatkowo druga akcja bramkowa – to on stał przy strzelającym Patryku Mikicie i nie zrobił nic, żeby zablokować jego uderzenie.
Mecz poniżej oczekiwań i możliwości Brazylijczyka. Raził niedokładnościami, nie potrafił wywrzeć wpływu na grę zespołu. Opuścił boisko w 64. minucie.
Od tych, którzy potrafią najwięcej najwięcej się także wymaga. Pirulo grał dziś z opaską kapitańską na ramieniu, ale nie potrafił wziąć na siebie roli prawdziwego lidera zespołu. W jego grze mnożyły się niedokładności, błędy, niecelne podania. Były i lepsze momenty, jak z akcja z 12 minuty, kiedy przebojowo wszedł w pole karne Stomilu, czy sytuacja z 85. minuty, gdy zagrał ciekawą akcję z Javim Moreno. Te pojedyncze wyjątki nie zmieniają jednak wrażenia, jakie pozostawił po sobie Hiszpan – to był jeden z jego najgorszych meczów w tym sezonie.
Rozczarowujący występ hiszpańskiego napastnika. Był niewidoczny, nie dochodził do sytuacji bramkowych, jeden z najsłabszych punktów ŁKS-u.
Wiatr dla wiatru, sztuka dla sztuki. Widząc pierwszą linię składającą się z Pirulo, Corrala i Moreno liczyliśmy na to, że w starciu z trzecią od końca drużyną tabeli hiszpański tercet da pokaz kreatywności i boiskowej swobody. Było wręcz przeciwnie i gra Javiego Moreno jest doskonałym tego przykładem: próbował, starał się, dryblował, szarżował, ale wynikało z tego niewiele. Zawodził nie tylko w ofensywie, ale i w defensywie: to on złamał linię spalonego przy pierwszej sytuacji bramkowej, przez co bramka Mikity została uznana.
Zaledwie cień piłkarza, jakiego pamiętamy i jakim potrafi być. Z króla środka pola, jakiego znamy z występów w biało-czerwono-białych barwach pozostało niewiele. Po wejściu na boisko nie potrafił odmienić ani obrazu gry, ani losów spotkania.
Wychowanek ŁKS-u nie będzie wspominał dobrze tego meczu. Wszedł na boisko na 25 minut, ale de facto zaliczył asystę przy bramce Mikity.
Wszedł na boisko w 64. minucie, ale był równie niewidoczny, co Corral.
Grał za krótko, by go ocenić
Grał za krótko, by go ocenić