Pewnie byli tacy kibice, którzy mieli nadzieję, że Widzew nie przegra już w tej rundzie meczu, a może nawet w całym sezonie. Ale trzeba być realistą i przypomnieć sobie, że łódzka drużyna cały czas jest w budowie. Osiąga świetne, jak na beniaminka wyniki, bo przecież przed tą kolejką była wiceliderem. I była nim zasłużenie. Słabszy mecz musiał jednak kiedyś przyjść, bo zdarzają się one drużynom o wiele bardziej doświadczonym.
Zacząć trzeba od rywali, którym po prostu wyszedł dobry mecz. Górnik nie wygrywał od jakiegoś czasu, ale to nie jest przecież tak zła drużyna, jak wskazuje na to niska pozycja w tabeli. – Potrzebowaliśmy przełamania i trzech punków, a gra na zero z tyłu, to dodatkowa motywacja, by patrzeć w górę tabeli. Myślę, że były pojedyncze błędy w naszej defensywie, ale jeden naprawiał błąd drugiego, a o to chodzi – mówił po meczu bramkarz Daniel Bielica, który obronił kilka strzałów widzewiaków, przede wszystkim dwa dobre uderzenia głową Bartka Pawłowskiego.
Górnik miał też indywidualności, czyli Szymona Włodarczyka oraz Lukasa Podolskiego. Pierwszy strzelił dwa gole, drugi jednego i zaliczył asystę. – Zagraliśmy dobry mecz, ale trzeba dalej pracować, nie wariować po wygranym meczu. Szacunek dla Widzewa za pracę, jaką tam wykonano. Tabela nie kłamie. Ale my się skupiliśmy na naszej grze. Widzew przed przerwą nie maił właściwie sytuacji. Nam udał się fajny mecz – stwierdził Podolski.
CZYTAJ TEŻ: Widzew zatrzymany w Zabrzu. Górnik górą
Górnik grał swoje, a Widzew swoje i to było niestety słabe, o wiele słabsze od „swojego” rywali. – Tak, zagraliśmy po prostu słabe spotkanie – przyznał po meczu Serafin Szota, który niestety zaliczał wpadkę za wpadką. – Górnik zarówno w defensywie, jak i ofensywie spisywał się bardzo dobrze. I wypunktował nas. Ale powiem szczerze, że wolę przegrać raz 0:3, niż trzy razy po 0:1. To dla nas kubeł zimnej wody na głowę, ale trzeba ją podnieść i wygrać kolejny mecz.
Szota dotychczas spisywał się świetnie, a teraz zawiódł. W ogóle cała defensywa nie spisała się najlepiej. Widzew, jak na początku sezonu, znów dał sobie strzelić gole zza pola karnego na wprost bramki. Wydawało się, że to już się nie ma prawa zdarzyć, a jednak zdarzyło się i to dwa razy w ciągu kilku minut.
Nie pomógł też Henrich Ravas, który przepuścił trzy strzały, ale trudno mówić, by zawiódł. Druga linia też nie spełniła swojego zadania. Marek Hanousek i Dominik Kun nie wygrali tym razem walki o środek pola, a wahadłowi: Paweł Zieliński i Mato Milos byli do zmiany. Dobrą zmianę dał za to Juliusz Letniowski, który trochę rozruszał ofensywę Widzewa.
Przed meczem Bartosch Gaul, trener Górnika, mówił, że trzeba zablokować Jordiego Sancheza i to się jego piłkarzom udało. Więcej swobody miał Pawłowski, ale tym razem zawodziła skuteczność. Ale w Zabrzu zawiodła po prostu cała drużyna. Czerwono-biało-czerwoni byli chyba za mało ruchliwi, spóźnieni w wielu sytuacjach i przede wszystkim za mało agresywni. Przyznał to m.in. Ernest Terpiłowski. – Źle weszliśmy w pierwszą połowę. Brakowało nam agresywności, brak było doskoku do rywali przez co dostawaliśmy piłki za plecy i to skończyło się trzeba bramkami – powiedział młodzieżowiec Widzewa. – Ale właśnie ten brak agresywności, to to główny czynnik, który zdecydował, brak energii w naszym graniu. W drugiej połowie było już lepiej.
– W przerwie zdecydowaliśmy się na trzy zmiany, to był dobry ruch, bo zmiennicy pokazali się z dobrej strony. Druga połowa wyglądała lepiej niż pierwsza, przynajmniej jedna sytuacja powinna zakończyć się naszą bramką. Nic jednak nie chciało wpaść – żałował trener Janusz Niedźwiedź.
CZYTAJ TEŻ: Bolesna lekcja dla Widzewa w Zabrzu [OCENY]
Widzew przegrał po serii świetnych meczów bez porażki, z których wygrał aż pięć. W tym czasie, a także wcześniej, uzbierał już jednak sporo punktów, tak bardzo potrzebnych i wartościowych w walce o utrzymanie. Można mieć nadzieję, a nawet chyba pewność, że w drużynie wyciągną wnioski i dwa ostatnie mecze tej rundy – z Radomiakiem i Koroną Kielce, będą już znacznie lepsze od tego w Zabrzu. Patrząc na to, jak Widzew grał we wcześniejszych meczach, a przecież było ich kilkanaście, trzeba uznać, że to był wypadek przy pracy. Takie się zdarzają. – Taki mecz nam się przydarzył, to dla nas nauka. Musimy dalej robić swoją robotę i w kolejnym spotkaniu się podnieść. Jedziemy dalej – twierdzi trener Niedźwiedź.
A kibice chyba muszą zrozumieć (i chyba w większości rozumieją), że Widzew nie jest jeszcze tak mocny, jak wskazywała tabela. Owszem, był drugi, ale przecież nie był wicemistrzem Polski.