Kontuzja jest poważna. Polska paralimpijka nie wystąpi już na igrzyskach w Paryżu.
Niedawno informowaliśmy o dramacie, który spotkał polską paralimpijkę Różę Kozakowską. Złota medalistka z Tokio doznała urazu barku. Jakby tego było mało, odebrano jej złoty medal i rekord świata w rzucie maczugą, po tym jak ekipa z Brazylii wniosła protest, że zduńskowolanka używa nieprzepisowej poduszki.
Szansę na drugi medal Kozakowska miała dostać 4 września. Wtedy odbywa się paralimpijski konkurs pchnięcia kulą. Niestety, uraz braku jest zbyt poważny.
– Bardzo chciałabym odbić sobie wszystko w konkursie pchnięcia kulą. Ale wiem, że choćbym wzięła wszelkie dostępne leki przeciwbólowe, wszelkie blokady i zagryzła zęby tak mocno jak nigdy, ręka nie pchnie tej kuli, bo nie mam w niej ani siły ani czucia – mówi Kozakowska.
Mimo wielkiej tragedii, Kozakowska nie załamuje się. W niedzielę pojawiła się na stadionie, by dopingować paralimpijskich lekkoatletów.
– Dlatego przyszłam na stadion, że pokazać, że mimo tragedii – bólu kontuzji i bólu dyskwalifikacji, nadal mogę dawać innym siłę i motywację. Jestem szczęśliwa, że mogę kibicować moim koleżankom i kolegom. Mam głęboką nadziej, że to, co mnie spotkało nie osłabi ich, ale jeszcze bardziej zmotywuje do walki – dodała.
Kozakowska ma 35 lat, ale zapowiada, że będzie gotowa na następną paralimpiadę.
– Najbardziej bolało mnie, że ktoś z kibiców w Polsce mógł pomyśleć, że zdyskwalifikowano mnie, bo chciałam oszukać. Zagrać nie fair, nielegalnie pomóc sobie w zwycięstwie. A ja bym w życiu tak nie postąpiła. Nigdy bym tak zdobytego medalu nie chciała! Chcę wygrywać czystą walką. Im cięższą i okupioną większym wysiłkiem, tym lepiej. Chcę być prawdziwym zwycięzcą, w sprawiedliwej walce. I znowu będę wygrywać! Nic się nie kończy. Musze tylko wyzdrowieć – zakończyła zduńskowolanka.