Kilka dni temu pojawiła się informacja o rychłym powrocie do rywalizacji w eWinner 1. Lidze Żużlowej. Witold Skrzydlewski podchodzi jednak do tej wiadomości z umiarkowanym optymizmem. – Przed nami jeszcze daleka droga – mówi w rozmowie z naszym portalem właściciel Orła Łódź.
Witold Skrzydlewski potwierdził, że kluby wyraziły chęć powrotu do rywalizacji. Pierwsze mecze eWinner 1. Ligi Żużlowej miałyby się odbyć 11 lipca. Aby jednak ten plan się ziścił, muszą zostać spełnione pewne warunki.
– Faktycznie jest taka przymiarka, ale przed nami jeszcze daleka droga. Najpierw musi wystartować PGE Ekstraliga. Tam wszystko musi grać jak w zegarku. Wtedy dopiero przyjdzie czas na nas – mówi Skrzydlewski. – Kluby wyraziły chęć powrotu. Teraz będzie trzeba przejść przez wszystkie procedury medyczne. Jeszcze decyzja nie zapadła.
Najbliższe dni w Orle będą bardzo intensywne. W klubie planują bowiem usiąść do renegocjacji umów z zawodnikami.
– Do końca maja będziemy musieli wynegocjować nowe umowy z zawodnikami. Negocjacje jeszcze nie trwają. Najpierw musi być powiedziane, że na 100% startujemy. Wciąż nie wiadomo co z zagranicznymi zawodnikami. My jeszcze bylibyśmy w stanie przeżyć bez zagranicznych żużlowców, ale są kluby, które nie poradzą sobie bez obcokrajowców – ocenił Skrzydlewski.
I dodał: – Trzeba wytrzymać finansowo. Maksymalnie za punkt będzie można płacić 1000 złotych, taką decyzję podjął GKSŻ. Dopuszcza się też płacenie za start, bo o to postulowały niektóre kluby. I teraz piłeczka leży po stronie zawodników. Wszyscy muszą zdać sobie sprawę, że El Dorado się skończyło. Teraz zawodnicy jeżdżący w Orle muszą podjąć decyzję – albo zastosują się do nowych zasad, albo nie pojadą w nowym sezonie.
Zdaniem właściciela łódzkiego klubu istnieje szansa na to, by lipcowe mecze się odbyły, ale bez udziału publiczności. To duży cios na budżetu, jednak prawdopodobnie Orzeł nie zwróci się z prośbą o pomoc do swoich fanów np. w postaci wirtualnych biletów.
– To raczej nie wchodzi w grę. Nie wierzę w to, że kibice w ten sposób postąpią – zakończył Witold Skrzydlewski.
fot. Marian Zubrzycki