W Widzewie nie jest dobrze. Choć na transfery wydano miliony, euro, drużyna gra dużo poniżej oczekiwań, rozbudzonych po przejęciu klubu przez Roberta Dobrzyckiego. Nic dziwnego, że kibice są sfrustrowani i szukają winnych.
Widzew szczęśliwie awansował do kolejnej rundy STS Pucharu Polski, pokonując po rzutach karnych Termalicę Nieciecza, która do potentatów nie należy. Chyba każdy, nawet najbardziej oddany kibic, widział, że beniaminek ekstraklasy był w środę lepszy, lecz tym razem piłkarzom Widzewa sprzyjało szczęście, co w tym sezonie zdarza się rzadko. Fani, którzy obiektywnie patrzą na zespół, oczywiście ucieszyli się ze zwycięstwa, zobaczyli jednak , że piłkarz nożna nie jest sprawiedliwą grą. Bo w niedawnej rywalizacji z Wisłą Płock czy Cracovią Widzew był co najmniej równym rywalem, a mimo to nie zdobył kompletu punktów.
Kibice Widzewa zawsze byli wymagający. Trudno, by było inaczej, skoro nawet jeśli sami nie pamiętają, to oglądali lub czytali o meczech z lat 70.. 80. i 90., gdy drużyna była postrachem europejskich potęg. Kupienie większościowego pakietu akcji przez Rafała Dobrzyckiego dało nadzieję na powrót do czasów świetności, a transfery za miliony euro sprawiły, że marzenia o sukcesach stały się bardziej realne. Kolejne porażki w słabym stylu sprawiły, że frustracja narastała i nawet wygrane, takie jak w Niecieczy, nie cieszą tak, jak powinny.
Przecież Puchar Polski to nie są ulubione rozgrywki Widzewa. Nawet w najlepszych czasach drużyna raz awansowała do finału (który wygrała, więc ma 100-proc. skuteczność), a tylko siedem razy meldowała się w ćwierćfinale.
Przeczytaj: FRANEK I JULEK, CZYLI WIDZEWA DUET IDEALNY
Wracając do ostatnich spotkań Widzewa, nie dziwi mnie frustracja kibiców, bo grę drużyny ogląda się źle. Rządzi nią przypadek, a gole w większości są konsekwencją indywidualnych akcji (suma umiejętności po transferach mocno wzrosła), lub szczęścia. Brakuje konsekwencji i powtarzalności. Jedynym powtarzalnym elementem są indywidualne akcje błyskotliwych skrzydłowych.
Za to w defensywie jest dramat, który się pogłębia. Anonimowi napastnicy Termaliki chwilami wręcz ośmieszali widzewiaków i gdyby nie szczęście (czytaj – dobre ustawienie Marcela Krajewskiego), rzutów karnych by nie było. Najgorszy mecz w Widzewie rozegrał Ricardo Visus, który już w Zabrzu miał ogromne kłopoty z napastnikami rywali, a w Niecieczy popełniał błąd za błędem. Dion Gallapeni przekonał się, że Morgan Fasbender jest groźniejszy od Szwedów, których zatrzymał w reprezentacji.
Frustracja fanów skupiła się jednak na Mateuszu Żyrze. Kapitan drużyny wirtuozem nie jest, ale nie jest też najgorszym z obrońców Widzewa. Wygrał zdecydowaną większość pojedynków główkowych, przerwał wiele akcji. A że ma problemy z precyzyjnym kopnięciem na kilkadziesiąt metrów? Gdyby nie miał, już dawno nie byłoby go w Widzewie. Jego atutem jest solidność w defensywie, dlatego u kolejnych trenerów ma pewne miejsce w jedenastce. Na pewno nie zasłużył na hejt, jaki go ostatnio spotyka. Słaba postawa Widzewa nie jest winą Żyry, ale złej organizacji gry obronnej i braku wiary we własne siły, albo wręcz braku sił?
Moim zdaniem największym problemem Widzewa jest dziś złe przygotowanie motoryczne. Tomasz Łapiński, który chyba zna się na piłce, zawsze powtarza, że zbyt głębokie ustawienie w obronie bierze się z asekuracyjnego podejścia; zawodnik boi się, że przegra pojedynek jeden na jednego z napastnikiem, więc zostawia sobie miejsce na reakcję.
Niedostatki kondycyjne to nie tylko problem obrońców Widzewa, ale i graczy ofensywnych. W żadnym z ostatnich przegranych spotkań w ekstraklasie widzewiacy nie potrafili w końcówce zamknąć przeciwnika na jego połowie (patrz – spotkania z Lechem i Górnikiem), choćby tak jak to zrobiła Termalica w końcówce dogrywki w Pucharze Polski.
Nie wiem, czy i kiedy popełniono błąd w przygotowaniu fizycznym? Podejrzany był już sparing z Jagiellonią Białystok i niespotykana na tym poziomie dominacja szybkościowa widzewiaków. Jestem jednak przekonany (po rozmowach z fachowcami), że stracono szansę, by nadrobić zaległości, dając drużynie pięć dni wolnego, gdy większość rywali mocno pracowało.
Wracając do bohatera felietonu – Żyro Widzewa na pewno nie zbawi, ale można z niego robić kozła ofiarnego i obwiniać za niepowodzenia. Dzięki jego solidności w poprzednich sezonach Widzew obronił przed spadkiem i o tym nie wolno zapominać.