Siedem punktów w dziewięciu kolejkach. Nie jest to najlepszy wynik, ale nie jest też tragiczny. Szczególnie zważywszy na ciasnotę w tabeli – bezpieczna pozycja wciąż pozostaje w zasięgu. A w czym jeszcze ŁKS powinien upatrywać szans na utrzymanie?
Co do tabeli – problemem jest fakt, że ŁKS sam komplikuje sobie sytuację. Choćby dlatego, że w obu meczach z beniaminkami łodzianie zgromadzili całe zero punktów. Najpierw polegli w Gliwicach z Ruchem, przeciwko któremu – jak to mieli w zwyczaju czynić – łatwo stracili dwa gole, a sami razili nieskutecznością pod polem karnym chorzowian. Z Puszczą sytuacja była podobna. Z tą różnicą, że najpierw zdołali wyrównać i po raz drugi stracili prowadzenie.
Przypominamy o tym dlatego, że wyżej wspomniani rywale będą – jeśli nic specjalnego się nie wydarzy – toczyć bój o utrzymanie do samego końca rozgrywek. Niemniej jednak ŁKS zapunktował w tym sezonie trzy razy przeciwko solidnym markom i to w dość zbliżony sposób.
ŁKS zdobył w tym sezonie siedem punktów – najpierw potrafił zdobyć komplet na swoim stadionie przeciwko Koronie Kielce. Następnie podopieczni Kazimierza Moskala pokonali na stadionie im. Władysława Króla Pogoń Szczecin. Wczoraj zaś udało się ugrać remis przeciwko obecnemu wiceliderowi z Białegostoku. Coś, co łączy te starcia, to fakt, że gola na wagę zdobyczy punktowej łodzianie zdobyli w doliczonym czasie gry.
Podobnie sprawa wyglądała a propos sposobu gry. W obu przypadkach ŁKS postawił bowiem na charakterne granie z cierpieniem w roli głównej. Nie bez powodu Aleksander Bobek miał dużo pracy, powstrzymując między innymi raz za razem strzały Ronaldo Deaconu. Przeciwko Pogoni młody golkiper także miał trochę pracy, a raz wyręczyć go musiało również obramowanie bramki po jednym ze strzałów Kamila Grosickiego.
We wczorajszym starciu z Jagiellonią łodzianie ponownie odeszli od grania miłego dla oka futbolu, na rzecz bardziej typowego dla beniaminków „sufferball”, co w skrócie oznacza futbol połączony z cierpieniem.
Fakty są takie, że w meczach z Wartą, Puszczą czy przed tygodniem z Rakowem ŁKS potrafił ładnie grać w piłkę, ale raził nieskutecznością. Zawsze czegoś brakowało, kiedy trzeba było wykonać ostatnie zagranie, sfinalizować odpowiednio akcje. A co gorsza, niefrasobliwa defensywa sprawiała, że rywale nie musieli się specjalnie wysilać, by zdobyć bramkę. W końcu to najwyższy poziom rozgrywkowy, tutaj każdy błąd rywale wykorzystują bez litości.
Morał z tego taki, że podopieczni Kazimierza Moskala muszą już na dobre przestawić się na inny, niekoniecznie ładny styl. Zamiast na siłę szukać taktycznej kwadratury koła, powinni postawić na sprawdzony pragmatyzm. Konsekwentne granie, dzięki któremu zdobyli w dziewięciu meczach siedem punktów. ŁKS musi zaczynać mecze z myślą o zanotowaniu zera z tyłu. Samo czyste konto gwarantuje bowiem zdobycz punktową, a tych łodzianie potrzebują jak tlenu.
Tym bardziej że już pokazali, o czym pisaliśmy powyżej, że potrafią cierpieć. Dokładając do tego grę do końca, trudno nie odnieść wrażenia, że jeszcze nic nie jest stracone. Zresztą szansa na utrzymanie się wciąż cały czas istnieje i jest taka sama dla wszystkich innych drużyn. Ale większość ekip dysponuje lepszym potencjałem kadrowym, stąd łodzianie powinni przede wszystkim skupiać się na opracowaniu solidnej defensywy.
Szalony wieczór przy al. Unii! Zobacz, jak ŁKS odwrócił losy meczu [SKRÓT]
Z przodu zawsze powinno coś wpaść, gdyż nie da się pudłować w nieskończoność. Choć trzeba uczciwie przyznać, że beniaminek ma z tym duży problem. Z czego mogły wynikać dotychczasowe pudła? Często brakowało odpowiedniej jakości, nierzadko trochę szczęścia, a im dalej w las, tym coraz ciężej było o przełamanie, co skutkowało brakiem pewności siebie.
Kay Tejan zasłynął już z kilku spektakularnych pudeł – miał nieprzyjemność obijać obramowanie bramki przeciwko wicemistrzom Polski, a także przed tygodniem nie popisał się w starciu z najlepszą ekipą poprzedniego sezonu. Jednakże wczoraj udowodnił, że nie obce mu jest dobre wykończenie. Gdyby w poprzednich meczach potrafił zachować zimną krew na wzór meczu z Jagą, powinien, a nawet musiałby mieć na koncie kilka ładnych trafień więcej. Na ten moment ma raptem dwa.
Największym pozytywem ŁKS-u ciągle pozostaje młody golkiper, Aleksander Bobek. Mimo że chłopak nie zdołał jeszcze w tym sezonie zachować czystego konta, trudno nie zauważyć, że praktycznie w każdym meczu dwoi się i troi, by wreszcie tego dokonać. Wczoraj również był jednym z bohaterów, dzięki któremu beniaminek zanotował ważny punkt.
– Cieszę się, że w ważnym momencie potrafiłem pomóc drużynie, choć oczywiście miałem odrobinę szczęścia, bo piłka po strzale w doliczonym czasie gry poszybowała na tyle blisko, że mogłem zareagować – skomentował po meczu bohaterski moment młody bramkarz ŁKS-u.
aleksander bobekKay TejanKazimierz MoskalŁKS ŁódźPKO Ekstraklasa