Dyrektor sportowy z Litwy i trener z Paragwaju to dość zaskakujące transfery do Widzewa i ŁKS-u. Czy brakuje polskich piłkarskich specjalistów, którzy mogliby pracować w łódzkich klubach?
O dość zaskakujących wyborach władz Widzewa i ŁKS-u pisał ostatnio na łamach „Łódzkiego Sportu” Jarosław Bińczyk [TUTAJ]. Nie wszyscy byli jednak zdziwieni tym, że dyrektorem sportowym Widzewa został Litwin, a trenerem ŁKS-u Paragwajczyk.
– Jesteśmy jedną globalną wioską i absolutnie nie dyskryminowałbym nikogo ze względu na obywatelstwo – skomentował Adam Kaźmierczak, prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej.
I dodał: – Za człowiekiem, którego zatrudnił Widzew, stoi mocne CV. On pracował w naprawdę poważnej piłce. Nawet jeśli tylko w części potwierdzą się informacje o tym, że jego usługami były zainteresowane m.in. Raków, Motor czy Legia, to i tak mówimy o poważnych klubach, jak na polskie warunki. Widzewowi udało się tę sprawę rozegrać bardzo dobrze.
Globalna wioska ma swoje plusy i minusy. Zacznijmy od Widzewa Łódź. Od jakiegoś czasu pojawiają się sygnały, że kadra pierwszego zespołu przy al. Piłsudskiego jest zbyt międzynarodowa. Brakuje polskich zawodników (nie wspominając o łódzkich), którzy utożsamialiby się z klubem i jego wartościami. I nie chodzi tu już nawet o wyniki w 2025 roku, ale chociażby o fakt, że po ostatniej wygranej z Legią widzewska szatnia opustoszała w kilkadziesiąt minut i każdy rozszedł się w swoją stronę. Wydaje się, że kiedyś drużyna taki sukces wspólnie świętowałaby zdecydowanie dłużej, choć oczywiście niekoniecznie tylko w szatni.
Niestety najnowszy ruch Widzewa i zatrudnienie Mindaugasa Nikolicusa nie zwiastuje zmiany tego trendu. Nie chce mi się wierzyć, że zagraniczny dyrektor sportowy, który nie mówi po polsku i nie zna polskiego rynku sprowadzi do Widzewa więcej Polaków niż piłkarzy z zagranicy. Podobnie myśli chyba Zbigniew Boniek.
– Widzę, że nowy DS nie mówi po polsku. Trochę to smutne, co cóż – dajmy Mu popracować. Forza Widzew.
– Nie czepiam się i nie chodzi o zawodników. Drenaż rynku krajowego bez znajomości języka jest trudny. A nasz rynek jest ciekawy i totalnie niedoceniany. Oby to była dobra decyzja – napisał Boniek na portalu X.
W ŁKS-ie poszli krok dalej i do klubu ściągnęli paragwajskiego trenera, który ostatnio pracował w Grecji. Czy to oznacza, że w Polsce nie ma szkoleniowców, którzy mogliby pomóc ŁKS-owi i jednocześnie wpisywaliby się w plan Roberta Grafa? Na to wygląda, chociaż przecież niektórzy młodzi trenerzy w Polsce radzą sobie całkiem przyzwoicie.
– Ludzie, którzy kończą kursy w ramach struktury PZPN, potrafią się odnaleźć w świecie piłki. Nie chcę absolutnie gloryfikować Adriana Siemieńca, ale trzeba też przypomnieć Dawida Kroczka, Dawida Szwargę czy Dawida Szulczka. Jest grupa trenerów, którzy dobrze sobie dają radę. Zobaczymy, czy kluby dojdą do wniosku, że ci młodzi ludzie są w stanie podnieść poziom sportowy polskiej piłki. Osobiście byłbym zdecydowany na to, by opierać myśl szkoleniową na polskich trenerach – podkreślił Adam Kaźmierczak.
Wybór nowego trenera oraz zimowe okienko transferowe pokazały, że w ŁKS-ie również nie będą się silić na to, by stawiać na Polaków. Czy to źle?
Z jednej strony tak, bo przecież polska reprezentacyjna piłka ma się coraz gorzej. Z drugiej jednak, prywatne kluby mają zdobywać trofea i być niczym dobrze działające firmy. Nie wydaje mi się, by kibice Widzewa i ŁKS-u byli wściekli na brak Polaków w składzie, jeśli ich kluby odnosiłyby sukcesy jak Raków Częstochowa, w którego wyjściowym składzie w wygranym meczu z Lechem Poznań (rozegranym 14 lutego) znalazł się jeden Polak.