W sobotę – na koniec rundy jesiennej – Widzew przegrał aż 0:4 z Podbeskidziem Bielsko-Biała. – Chcieliśmy inaczej zakończyć rundę. Zaczęliśmy ją świetnie, wygraną z Sandecją Nowy Sącz, ale koniec wyraźnie nam się nie udał. Ten mecz przechodzi do historii – mówił w radiu klubowym trener Janusz Niedźwiedź.
Wrócił też oczywiście do przebiegu meczu w Bielsku. – Pierwsza połowa nie zwiastowała tragedii. Mecz przebiegał nawet pod nasze dyktando. Prowadziliśmy grę. ale brakowało nam konkretów. Były strzał Zielińskiego po długim rogu i przed przerwą Hanouska. Rywale mieli jedną sytuację – przypomina.
Po przerwie Widzew szybko stracił dwa gole, ale trener wierzył, że to jeszcze nie koniec. – Stanęliśmy w trudnym położeniu, ale w takich sytuacjach wymagam, by piłkarze nie zwieszali głów, tylko, by próbowali wrócić do gry. Był jednak taki moment, który zaważył po części na tym, co wydarzyło się potem – uważa.
To oczywiście czerwona kartka dla Patryka Stępińskiego. – To była stykowa sytuacja, obaj szli na piłkę, ale sędzia zdecydował, że był faul Patryka. Wtedy pojawiło się pytanie – czy ładnie dograć do końca, bronić się, czy zgodnie z naszym, moim DNA, wyjść do przodu. Nie było wątpliwości. Przeszliśmy na ustawienie 3-3-3 i chcieliśmy ruszyć odważnie, tak jak w pierwszej połowie. Wtedy jednak trzeba skuteczniej grać jeden na jeden. Do momentu kartki cały czas pressing nieźle funkcjonował, koło 80 minuty przechwyciliśmy piłkę i była szansa, ale jej nie wykorzystaliśmy. W końcówce dostaliśmy bramkę, która zamknęła ten mecz, czuliśmy już na ławce, że to koniec. Czwarta bramka była już na dobicie. Wynik bardzo boli. Nie pamiętam, kiedy tak przegrałem.
Niedźwiedź wspominał też oczywiście o tym, że piłkarze, drużyna, popełniali naprawdę sporo błędów. Nie zabrakło też wypowiedzi o brakach kadrowych w drużynie, bo ostatnio Widzew ma kłopoty. – Nigdzie na świecie nie jest tak, że w kadrze jest 22 zawodników równych. Zawsze jest kilkunastu na podobnym poziomie, a naszą rolą jest, by utrzymać wszystkich w poczuciu że każdy jest ważny – uważa Niedźwiedź. – Zabrakło nam kilku ważnych ogniw. Graliśmy bez czterech graczy z podstawowego składu, liderów. Ale meczów jest dużo w rundzie i trzeba się liczyć z tym, że w pewnym momencie kogoś zabraknie. Nam się teraz to zdarzyło. Takie braki oczywiście zawsze mają wpływ. Jak wygrywasz i nagle wyciągasz ze składu 3, 4 liderów, to na pewno jest to ubytek. Ale ja nie lubię szukać wymówek. To czas dla tych, którzy grali mniej.
Niedźwiedź poinformował też, jak wygląda sytuacja kadrowa w drużynie w nowym tygodniu. – Krystian Nowak wrócił w zeszłym tygodniu, ale delikatnie go wprowadzamy. Dzisiaj ma dodatkowy trening, chociaż zespół ma wolne. Wprowadzamy go powoli, bo przerwa była długa. Zobaczymy, jak będzie wyglądał. Pewnie będzie do dyspozycji pod kątem kolejnego meczu – powiedział.
A Juliusz Letniowski?
– Mówiłem, że jego uraz jest bardziej skomplikowany. Trudno było założyć, czy będzie pauzował kilka dni, czy kilka tygodni. Dzień przed meczem dostałem informację, że we wtorek Julek wraca do Łodzi i od środy do treningów. Musimy go spokojnie wprowadzać, ale już możemy to robić. To dobre wiadomości.
Janusz NiedźwiedźReklama
Jest jeszcze Mattia Montini. – Ma uraz łydki i chwilę trzeba będzie poczekać. Za kilka dni będziemy wiedzieć dokładnie. Pierwsza diagnoza nie była optymistyczna, ale noga szybko dochodzi do siebie. Niedługo precyzyjnie określimy, kiedy będzie mógł wrócić – zakończył ten wątek trener.
Kibice pytali też Niedźwiedzia, jak drużyna zareagowała na porażkę i to tak wysoką. – W szatni nikt nie może być szczęśliwy po takim wyniku. Panowała cisza. Tym bardziej, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do porażek. To dopiero 3 w 19 meczach. Była cisza i zastanawianie się, co się stało, dlaczego aż 4:0 – odpowiedział. – Nie wyobrażam sobie jednak, kiedykolwiek moja drużyna zwiesiła głowę. Nawet po takim laniu, bo to było po prostu lanie. Mamy się wziąć za robotę! Po zwycięstwach nikt też nie będzie zadzierał nosa, że jesteśmy już wspaniali – dodał.