Napisać, że runda wiosenna zaczęła się dla Widzewa zimnym prysznicem, to zbyt łagodne określenie. Była to kąpiel w okolicach Arktyki i Widzew powinien – choć to wydaje się nieprawdopodobne – przegrać z Arką Gdynia znacznie wyżej.
Nie takiego początku rundy wiosennej spodziewano się w Widzewie. Po pierwsze, z czterech nowych zawodników spotkanie z Arką w jedenastce zaczął tylko Bartłomiej Pawłowski, a po drugie, już po sześciu minutach trzeba było odrabiać straty.
Widzew gra ryzykownie, atakując duża liczbą zawodników, a w defensywie często zostając jeden na jednego. W 5. minucie jego zawodnicy stracili piłkę pod polem karnym rywali. Widać było, że gdynianie są przygotowani na takie okazje, bo wyprowadzili błyskawiczną kontrę. Przerwał ją faulem Patryk Stępiński, a sędzia podyktował rzut wolny z ok. 30 m. Sposób jego wykonania zaskoczył widzewiaków, którzy nie ustawili muru – Adam Deja kopnął bardzo mocno, a piłka wpadła w okienko. Ciekawe, jak to się ma do zapowiedzi, że rywal był dokładnie rozpracowany…
Arka miała to, czego chciała – okazje do kontrataków. Czekała na ataki na swojej połowie i wychodziła szybko z piłką. Miała dwie dobre okazje, lecz najpierw obrońcom udało się przeciąć podanie w polu karnym, a w 19. minucie Olaf Kobacki strzelił za wysoko. W ataku pozycyjnym gra się ciężko lepszym drużyną od Widzewa, więc w pierwszej połowie widzieliśmy odbijanie się od muru.
Pozostało liczyć na stałe fragmenty. Po pierwszym rzucie rożnym kapitalną szansę miał Paweł Zieliński, który znalazł się sam przed bramką; miał do niej osiem metrów, lecz główkował niecelnie. Kilka kolejnych wolnych i rożnych nie przyniosło efektów, aż przyszła 38. minuta, kiedy przed polem karnym sfaulowany został Radosław Gołębiowski. Młodzieżowiec sam wymierzył sprawiedliwość, kopiąc mocno przez dziurę w murze i był remis.
Kibice odetchnęli, a do końca pierwszej połowy już nic znaczącego się nie wydarzyło. Widać było jednak duże kłopoty w obronie przy szybkich zawodnikach Arki. Jesienią była to najsłabsza formacja drużyny, a jednak Janusz Niedźwiedź nie zdecydował się na żadną zmianę. I szybko tego pożałował, bo kwadrans po przerwie Widzew przegrywał już 1:4. Gdynianie zagrali tak, jak widzewiacy często w pierwszej rundzie: każda ich akcja zakończyła się golem.
Łódzcy obrońcy zachowywali się fatalnie. Byli wolni, niezdecydowani i popełniający katastrofalne błędy. Pozwalali rywalom nawet nie na wie, ale na wszystko. I to wszyscy. Krystian Nowak dawał się ogrywać jak trampkarz grający z juniorami, Daniel Tanżyna jak zwykle zawalił gola, tym razem prokurując rzut karny, a Patryk Stępiński poruszał się wolno i dostojnie. Arka mogła strzelić dwa razy więcej goli, nawet przy wysokim prowadzeniu. Nawet Karol Czubak, irytujący niezdecydowaniem podczas pobytu przy al. Piłsudskiego, był za szybki dla niemrawych widzewiaków, wyglądających, jakby jeszcze w piątek mieli ciężką siłownię.
Gospodarze grali ambitnie, ale nie mieli atutów. Trener na przedmeczowej konferencji zapewniał, że wybrał najlepszy skład, ale gra pokazała, że pomylił się w wielu przypadkach. Dobrze wypadł Pawłowski, który dużo biegał, walczył starał się, zaliczył asystę. Brakowało mu jednak wsparcia, bo kilku kolegów spisało się fatalnie.
Co optymistycznego można napisać o Widzewie? Chyba tylko to, że lepiej przegrać raz różnicą trzech goli, niż trzykrotnie jednym. I że gorzej zagrać już chyba nie można…
0:1 – Deja 6.
1:1 – Gołębiowski 38.
1:2 – Adamczyk 50., z karnego
1:3 – Czubak 55.
1:4 – Kobacki 57.
2:4 – Nunes 72.
2:5 – Aleman 82.
Widzew: Wrąbel – Stępiński, Nowak, Tanżyna (79. Kreuzriegler) – Zieliński, Hanousek, Kun, Pawłowski – Danielak (61. Hansen), Montini (61. Nunes), Gołębiowski (79. Karasek)
Arka: Krzepisz – Marcjanik, Bunoza, Dobrotka – Stępień, Deja, Milewski (90. Bednarski), Adamczyk (90. Skóra), Kobacki (85. Zmorzyński) – Aleman, Czubak (88. Siemaszk)
Żółte kartki: Stępiński, Gołębiowski, Pawłowski – Marcjanik