Pewne zwycięstwo mielczan. Podopieczni Adama Majewskiego od samego początku prowadzili grę. Choć z ich ataku pozycyjnego przez dłuższy czas nic konkretnego nie wynikało, można uznać, że posiadaniem piłki kontrolowali boiskowe wydarzenia.
Dopiero pod koniec pierwszej odsłony nieco odważniej zaatakowali, co im się opłaciło. W polu karnym faulowany został Said Hamulić, który zdecydował się podejść do „jedenastki”, ale jej nie wykorzystał. Niespełna dziesięć minut po zmianie stron Hamulić ponownie został sfaulowany w polu karnym. Tym razem karnego pewnie wykonał Piotr Wlazło i Stal otworzyła wynik.
Zagłębie dopiero po stracie gola zaczęło grać w piłkę, doskonałej okazji nie wykorzystał Szymon Kobusiński, a chwilę później było już 2:0 – zrehabilitował się najlepszy piłkarz Stali. Na 3:0 przed końcem spotkania pięknym strzałem podwyższył były piłkarz Zagłębia – Paweł Żyra.
Bardzo ważne zwycięstwo Legii. Warszawianie wciąż są niepokonani na swoim terenie. Choć ponownie musieli gonić wynik. Po wyrównanej pierwszej odsłonię, w drugą nieco lepiej weszli goście. To oni objęli prowadzenie za sprawą trafienia Łukasza Zwolińskiego i od tej pory podopieczni Marcina Kaczmarka już tylko się bronili.
Coraz mocniej do głosu zaczęli dochodzić bowiem piłkarze Legii. Kilkukrotnie przed utratą bramki ratował swoich kolegów Dusan Kuciak, ale na niespełna kwadrans przed końcem, zanotował bardzo pechowego samobója. Otóż piłka po strzale Bartosza Kapustki odbiła się od poprzeczki i trafiła słowackiego golkipera w plecy, co spowodowało, iż ostatecznie wylądowała w siatce.
Podopieczni Kosty Runjaicia poczuli krew i raz za razem próbowali przechylić szalę na swoją korzyść. Co im się udało w 87. minucie za sprawą premierowego w tym sezonie gola Yuriego Ribeiro. Tym samym Legia zanotowała szóste zwycięstwo w ósmym meczu na swoim terenie.
Zasłużony triumf świetnie spisującej się w obecnym sezonie na wyjazdach Warty. Na pierwszą świetną okazję musieliśmy poczekać do około 29. minuty, kiedy to finezyjnym strzałem z dystansu popisał się Michał Chrapek. A że niewykorzystane sytuacje się mszczą, wiadomo nie od dziś.
CZYTAJ TAKŻE >>> Piast wciąż bez przełamania. Tym razem uległ Warcie 0:2
Dosłownie minutę później pięknym dośrodkowaniem z prawej strony popisał się Kajetan Szmyt, który znalazł w polu karnym Miguela Luisa. Ten drugi zdobył gola w drugim meczu z rzędu. Od tej pory gliwiczanie szukali swoich szans, ale brakowało konkretów w ich ofensywnych poczynaniach.
Konkretów nie brakowało zaś tego dnia ekipie z zielonej części Poznania. Na dziesięć minut przed końcem podstawowego czasu gry na 2:0 również strzałem głową podwyższył Dimitrios Stavropoulos. Tym samym gliwiczanie ponieśli czwartą porażkę na swoim stadionie z rzędu.
Całkiem wyrównane spotkanie z lekkim wskazaniem na krakowian. Do przerwy nieco lepiej spisywali się goście, ale razili nieskutecznością. Jeśli oddawali jakieś strzały, to bardzo często z niezbyt przygotowanych pozycji.
W drugą odsłonę nieco lepiej weszli gospodarze, którzy, choć oddali białostoczanom piłkę, często szukali swoich szans z kontrataku. W 77. minucie świetną akcję zapoczątkowaną przez Jewhena Konoplianke zamknął Matej Rodin i podopieczni Jacka Zielińskiego mogli cieszyć się z drugiego triumfu z rzędu.
Koncert Górnika Zabrze. Podopieczni Bartoscha Gaula już w czwartej minucie objęli prowadzenie. Świetne dośrodkowanie w pole karne wykończył strzałem głową Aleksander Paluszek. Następnie sytuacja nieco się zmieniła. Pogoń coraz mocniej zaczęła bowiem dochodzić do głosu i przed końcem pierwszej połowy wyrównała za sprawą trafienia Luki Zahovicia.
CZYTAJ TAKŻE >>> Koncert Górnika w Szczecinie! Podolski znów zachwycił…
Niemniej jednak druga odsłona to już popis wyłącznie gości. Najpierw nieco ponad dziesięć minut po przerwie gola na 2:1 zdobył Kanji Okunuki, następnie poprawił Szymon Włodarczyk (ponownie po podaniu Lukasa Podolskiego), a dzieła zniszczenia i to w niesamowitym stylu dopełnił mistrz świata z 2014 roku. Gola popularnego „Poldiego” można znaleźć klikając TUTAJ.
Jeśli Górnik zagrał koncert w Szczecinie, to nie wiemy, co najlepszego Raków uczynił tego dnia na swoim terenie. Mecz niemalże do jednej bramki. Destrukcyjna maszyna spod Jasnej Góry nie dała najmniejszych szans Wiśle, która chciała z nią grać w piłkę, ale ryzyko to było wodą na młyn dla tej pierwszej. Do przerwy piłkarze schodzili do szatni przy wyniku 4:1, wszystkie gole dla ekipy miejscowych zdobył Vladislavs Gutkovskis, który przed tym spotkaniem miał tylko jedno trafienie na koncie. Gola honorowego zdobył Davo.
W drugiej połowie już tylko gospodarze atakowali. Na piątego gola trzeba było czekać około kwadrans – pięknym centrostrzałem popisał się Bartosz Nowak, a przed końcem spotkania dublet zanotował Vladislav Koczergin.
Pierwsze od bardzo dawna zwycięstwo legniczan po dość sennym meczu. Warte zapamiętania jedynie uderzenie Chuki pod koniec pierwszej odsłony – mimo niezbyt dobrego przyjęcia pomocnik Miedzi oddał kapitalny strzał z woleja i nie dał golkiperowi żadnych szans. Śląsk pierwszy strzał oddał dopiero po przerwie, ale nie potrafił tego dnia konkretnie zagrozić bramce rywali.
Koniec świetnej passy Widzewa w „Sercu Łodzi”. Nim dobrze spotkanie się rozpoczęło, łodzianie już musieli gonić wynik. Świetnym podaniem popisał się Felipe Nascimento, który znalazł Mateusza Grzybka, a wahadłowy Radomiaka bez problemu pokonał Henricha Ravasa. Niedługo później radomianie po rzucie rożnym przeprowadzili zabójczą kontrę, która zakończyła się drugim golem. Tym razem piłkę w siatce umieścił Lisandro Semedo.
W drugą połowę znacznie lepiej weszli gospodarze. Już w 51. minucie Jordi Sanchez zdobył kontaktowego gola. Od tej pory radomianie byli już w głębokiej defensywie, ale radzili sobie w niej nie najgorzej, a łodzianie bili głową w mur. Raz za razem marnowali – wydawałoby się – dogodne sytuacje.
CZYTAJ TAKŻE >>> Widzew wypunktowany przez Radomiak
Sędzia z powodu wcześniejszej długiej przerwy spowodowanej zadymieniem racowiskiem na trybunach doliczył do podstawowego czasu gry aż 14 minut. Kiedy wydawało się, że podopieczni Janusza Niedźwiedzia jeszcze zdołają wyrównać, goście przeprowadzili drugi zabójczy kontratak i było już po zabawie – mecz golem na 3:1 zamknął Luis Machado. Do końca spotkania wynik nie uległ już zmianie.
Fantastyczne widowisko na zakończenie 16. serii gier. Lech zdominował Koronę do przerwy, choć niesamowicie raził nieskutecznością i prowadzenie objął dopiero pod koniec pierwszej odsłony za sprawą gola z rzutu karnego, którego bardzo pewnie wykonał Mikael Ishak. W drugiej połowie wydawało się, że obraz gry nie ulegnie specjalnie zmianie.
Już na początku drugiej odsłony, a konkretnie w 47. minucie Joao Amaral podwyższył prowadzenie strzałem zza szesnastki. Niemniej niedługo później sytuacja nieco uległa zmianie. Korona zaczęła powoli dochodzić do głosu i w 55. minucie sędzia podyktował dla niej rzut karny. „Jedenastkę” na bramkę pewnie zamienił Jakub Łukowski, a nieco później sytuacja się powtórzyła. W 78. minucie z karnego wyrównał Jakub Podgórski.
Niemniej od tej pory istniał już tylko Lech. W doliczonym czasie gry wynik ustalił Filip Szymczak i Lech, choć zapewnił swoim sympatykom ogrom emocji, mógł cieszyć się z kompletu punktów. Korona zaś wciąż pozostaje bez zwycięstwa od ponad dwóch miesięcy.