Pewna defensywa, duża indywidualność w ofensywie i niestety kilka słabych punktów – tak oceniliśmy piłkarzy Widzewa po wygranym spotkaniu ze Stalą Mielec.
W pierwszej połowie interweniował przede wszystkim na przedpolu (jedno niepewne zagranie) i obronił jedyny celny strzał. Po przerwie miał więcej pracy, ale jak zwykle bronił bardzo dobrze, dając kolegom z ofensywy szansę na rozstrzygnięcie meczu. Taki bramkarz to skarb.
Muszę przyznać, że wciąż mnie zaskakuje, bo nie spodziewałem się, że może wejść na taki poziom i go utrzymywać. Znów był niemal bezbłędny.
Mógł skończyć mecz w pierwszej połowie po czerwonej kartce, ale sędzia uznał, że wystarczy żółta (słusznie!). Znów poradził sobie bardzo dobrze, podobnie jak koledzy z defensywy. A było bardzo ciężko…
Gdyby nie jedno fatalne zagranie w drugiej połowie, kiedy oddał piłkę przeciwnikom w polu karnym, zasłużyłby na piątkę. Dla mnie odkrycie ostatnich spotkań: pewny w odbiorze, wygrywający wszystkie pojedynki główkowe, szybki.
Zagrał tak, jak w poprzednim sezonie: dyskretnie, ale bez większych wpadek. Stal rzadko atakowała swoją lewą stroną, bo Zieliński i Stępiński zamknęli jej drzwi w pole karne. Po przerwie pokazał, że w grze do przodu też jest groźny, a efektem tego były asysty przy trafieniach Sancheza i Kuna.
To, że w pierwszej połowie Stal praktycznie nie stworzyła sobie dobrej okazji, mimo wielkiej przewagi, to w dużej mierze jego zasługa. Niestety, złe podanie kolegi sprawiło, że musiał ostro zawalczyć o piłkę, co kosztowało go uraz. Oby niezbyt poważny.
Jeden z bohaterów spotkania, który mógł być antybohaterem. To po jego prostej stracie Szota musiał faulować przeciwnika, a sędzia zastanawiał się, czy pokazać stoperowi żółtą czy czerwoną kartkę. Im dłużej trwał mecz, tym Kun był lepszy, bo gdy rywale biegają coraz wolniej, on w tym samym tempie. Po przerwie król drugiej linii, a bonusami były gol i asysta.
Od obcokrajowca należy oczekiwać, że będzie się wyróżniał w zespole. Chorwat na razie spełnia to kryterium tylko negatywnie – znów należał do najsłabszych w Widzewie. Pierwsza połowa dramatyczna, druga ciut lepsza, jednak to stanowczo za mało.
Hiszpan grający w angielskim stylu: niczym czołg rozbija przeciwników i – co ważne – nie pozwala obrońcom nawet na chwilę wytchnienia. W pierwszej połowie niewiele zabrakło, by znalazł się sam na sam z bramkarzem, w drugiej wykorzystał pierwszą szansę, miał też udział w kontrze, po której padła trzecia bramka. Przy nim łatwiej jest innym ofensywnym zawodnikom, bo rywale koncentrują się na Sanchezie.
Desperacka obrona w pierwszej połowie to także “zasługa” młodzieżowca. Przy swoich mankamentach, ma jeden ogromny atut: piłka szuka go w polu karnym. Słupek w pierwszej połowie – po główce obrońcy Stali – był efektem odbicia się piłki od ramienia Zjawińskiego.
Dużo dymu, mało ognia. Niby był widoczny, często miał piłkę, jednak korzyści z tego nie było wcale. A pod swoim polem karnym jest zagrożeniem…
W grze do przodu jeszcze jakoś daje radę, bronić jednak nie potrafi (nie chce!). Powinien postawić dobrą kolację Kunowi, że pracował za dwóch.
Strzelił gola, za co ma dużego plusa. Może to będzie impuls, który sprawi, że wreszcie pokaże swoje – na razie mityczne – możliwości.
Solidna zmiana okraszona sprytnym przepuszczeniem piłki przy drugim golu.
Bożidar Czorbadżijski, Adam Dębiński – grali za krótko, by ich oceniać