Radomiak – Cracovia 0:2
Zapowiadał się całkiem wyrównany mecz. Można się było spodziewać, że gospodarze będą chcieli zdominować gości wysokim posiadaniem piłki. I tak też było. Problem w tym, że nic wielkiego z tego nie wynikało. Cracovia z chęcią oddała radomianom futbolówkę i czyhała na jej błędy, których nie brakowało. Po raz kolejny udowodniła, że najlepiej czuje się w grze bez piłki, kiedy to może grać z kontrataku.
Nic dziwnego, że obie bramki zdobyła po szybkim przejściu z obrony do ataku. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Benjamin Kallman, który po udanym pojedynku w bocznym sektorze z obrońcą Radomiaka asystował przy trafieniu Jakuba Myszora, a w drugiej połowie już na dobre zamknął mecz, tym razem samemu umieszczając piłkę w siatce.
Warto odnotować czerwoną kartkę dla Pedro Justiniano. Portugalczyk włoskiego pochodzenia najpierw nieudanie interweniował przy pierwszym straconym golu, a drugą połowę zakończył w 55. minucie. Od tej pory radomianie musieli sobie radzić w osłabieniu, choć trzeba też wspomnieć, że akurat po tym zdarzeniu mieli swój najlepszy moment, w którym zapachniało golem wyrównującym. Problem w tym, że Cracovia przetrwała chwilowy napór gospodarzy i w odpowiednim momencie konkretnie zaatakowała.
Wisła Płock – Piast 1:0
Lider przynajmniej na chwilę wrócił do Płocka. O ile w pierwszej połowie można się było łudzić, że Piast może stamtąd wywieźć przynajmniej punkt, o tyle w drugiej oglądaliśmy w akcji już tylko gospodarzy, którzy do samego końca ambitnie próbowali rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Kiedy wydawało się, że już nic z tego, na dwie minuty przed końcem podstawowego czasu gry Marko Kolar dał Wiśle przełamanie.
Choć podopieczni Pavola Stano zdobyli zwycięskiego gola rzutem na taśmę, w pełni zasłużyli na ten triumf. Piast nie zrobił nic, by ten mecz wygrać. Jedynie starał się nie przegrać. – Można powiedzieć, że boli porażka, kiedy dostaje się bramkę w 88. minucie, ale już wcześniej Wisła miała swoje sytuacje i ta bramka mogła wpaść wcześniej. (…) Myślę, że to zasłużone zwycięstwo Wisły – szczerze podsumował mecz Waldemar Fornalik.
Piast już w poprzednich meczach wydawał się być drużyną, której sprzyja sporo szczęścia. Poza stałymi fragmentami gry i przebłyskami Damiana Kądziora, trudno było znaleźć jakiekolwiek pozytywy w grze mistrza Polski z 2019 roku. Tym razem szczęścia zabrakło. Co gorsza, kontuzji bez kontaktu z przeciwnikiem doznał wspomniany lider gliwiczan i musiał opuścić przedwcześnie boisko. Na razie nie wiadomo, jak poważny jest to uraz.
Górnik – Zagłębie 2:3
Znakomite widowisko w Zabrzu. Gospodarze prowadzili grę, częściej utrzymywali się przy piłce, oddawali więcej strzałów, ale musieli ulec lubinianom. Ci w nieco pragmatycznym stylu postawili głównie na grę w destrukcji i kontrataki. Dość konkretne kontrataki. I skuteczne. Zagłębie wszystkie swoje najlepsze sytuacje bezlitośnie wykorzystało i ostatecznie wyjechało z Zabrza z tarczą.
Po dublecie zanotowali Robert Dadok i Damjan Bohar, dla którego były to pierwsze trafienia po powrocie do Polski. Kolejny niezły mecz rozegrał Kanji Okunuki, który miał udział przy obu trafieniach Górnika. Najpierw oddał strzał w poprzeczkę, dobił Dadok, a przy drugim to on świetnie dośrodkował na głowę Krawczyka, który zgrał do wspomnianego zdobywcy dubletu. W drugiej połowie kilkukrotnie zagroził bramce strzeżonej przez Kacpra Bieszczada, ale ostatecznie skończyło się tylko na strachu dla „Miedziowych”.
Tym samym Górnik poniósł pierwszą porażkę od 13 sierpnia, kiedy to uległ u siebie Stali Mielec, a Zagłębie kontynuuje passę czterech kolejnych ligowych meczów bez porażki.
Lech – Legia 0:0
Jeśli ktoś spodziewał się, że hit kolejki okaże się prawdziwym hitem, mógł się mocno zawieść. Napisać, że był to mecz walki, to nic nie napisać. 32 faule – po 16 z obu stron – to najlepsze podsumowanie polskiego klasyku, który zakończył się bezbramkowym remisem.
Z taktycznego punktu widzenia ciekawostką jest, że to Lech starał się w tym meczu prowadzić grę, Legia śmiało oddała poznaniakom piłkę, choć i tak najlepsze sytuacje „Kolejorz” wykreował sobie za sprawą odbioru piłki na połowie Legii, która miewała problemy z jej wyprowadzeniem.
Za bohatera spotkania należy uznać Kacpra Tobiasza, który kilkukrotnie musiał ratować swoją ekipę przed utratą bramki. Gdyby nie on, Legia prawdopodobnie wyjechałaby z Poznania bez choćby punktu. – Lech chciał szybko strzelić gola. Wiadomo, że taka bramka może szybko podciąć skrzydła. Moja interwencja mogła być kluczowa, ale taka jest moja robota. (…) Każdy punkt jest ważny. Celowaliśmy w wygraną, ale w takich okolicznościach szanujemy ten punkt – powiedział na gorąco po meczu bohater meczu.
Pogoń – Lechia 2:1
Kapitalny spektakl na otwarcie stadionu w Szczecinie. Od fenomenalnej gry światłem, a przez to świetnej atmosfery na trybunach, wielkich emocji, aż po poziom sportowy – wszystko tutaj zagrało. Szczególnie dla miejscowych kibiców.
Choć mecz nie zaczął się najlepiej dla szczecinian. Pierwszego gola zdobyli goście z Gdańska – doskonałą wrzutką popisał się Flavio Paixao. Portugalczyk idealnie zauważył dynamicznie wbiegającego w pole karne Macieja Gajosa, który atomowym strzałem głową umieścił piłkę w bramce. Niemniej im dalej w las, tym coraz więcej z gry miała Pogoń.
Coraz mocniej więc zanosiło się na wyrównanie, i jak tylko się to ziściło (swoją drogą gol głową Almqvista równie widowiskowy), Pogoń szybko objęła prowadzenie. Katem okazał się Kamil Grosicki, ale warto jeszcze raz pochwalić Szwedzkiego napastnika – wygrał pojedynek szybkościowy, urwał się defensorom Lechii, Kuciak wyszedł z bramki, podał piłkę do Grosickiego, a ten bez większych problemów umieścił piłkę w siatce.
Wynik nie uległ już zmianie i przynajmniej na kilkanaście godzin Pogoń mogła cieszyć się z bycia liderem.
Miedź – Stal 0:2
Pełna dominacja Stali Mielec. Od początku do samego końca mielczanie wiedzieli, po co przyjechali do Legnicy. Mecz rozpoczęli nieco dłużej utrzymując się przy piłce, co nie jest częstym obrazkiem przeciwko Miedzi i po otwarciu wyniku, który ziścił się już w 20. minucie za sprawą trafienia Saida Hamulicia, mogli już na dobre grać swoje, powoli oddając gospodarzom piłkę i czyhając na ich błędy. Których zresztą, tradycyjnie już w tym sezonie, nie brakowało.
Na sekundy przed końcem pierwszej odsłony podopieczni Adama Majewskiego zasłużenie podwyższyli prowadzenie – autorem gola 20-letni Adam Ratajczyk, który wcześniej asystował przy trafieniu Hamulicia – i od tej pory wiadomo było, że jest już niemal po meczu. Można było się łudzić, że 2:0 to niebezpieczny wynik, ale z pewnością nie dla rywali Miedzi.
– Myślę, że z przebiegu całego spotkania odnieśliśmy w pełni zasłużone zwycięstwo. Pod względem taktycznym zagraliśmy bardzo dobrze. Zniwelowaliśmy wszystkie atuty Miedzi w postaci Maxime’a Domingueza i Olafa Kobackiego. (…) Bramki strzeliliśmy w idealnym momencie, dlatego tutaj doszło do takiej sytuacji, w której brakowało nam w ostatnim meczu z Widzewem, gdzie też byliśmy zespołem lepszym, tylko nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji – skomentował zwycięstwo szkoleniowiec Stali.
Jagiellonia – Korona 4:1
Wysokie zwycięstwo białostoczan, choć po pierwszej połowie wydawało się, że będzie to dość trudny mecz dla gospodarzy. A to dlatego, że kielczanie zaczęli całkiem nieźle, odważnie wychodząc do przodu i kilkukrotnie skutecznie strasząc rywali wysokim pressingiem. Niemniej stan po pierwszych 45 minutach był remisowy, a przez to jak najbardziej sprawiedliwy. Dosłownie i w przenośni.
A to dlatego, że zanim piłkarze zeszli do szatni przy stanie remisowym, wydarzyła się rzecz bez precedensu. Aby zrozumieć, o co chodzi, należy uporządkować chronologicznie pewne zdarzenia. Około 30. minuty na murawę pada Marc Gual. Widząc to, piłkarz Korony wykopuje piłkę na aut. Po chwili Hiszpan wstaje i jak gdyby nigdy nic pędzi z futbolówką pod pole karne rywali. Ci, pewnie zdziwieni rozwojem sytuacji, nie potrafili mu jej odebrać, podał ją więc do Tomasa Prikryla, który umieścił piłkę w siatce. Oczywiście kontrowersja. Piłkarz najpierw padł na murawę, domaga się przerwania gry, piłka ląduje z winy gości za linią autową, a potem ma aktywny udział przy trafieniu. Dlatego też gospodarze postanowili oddać gola gościom z Kielc i chwilę później Jakub Łukowski minąwszy całą ekipę Jagi zdobył swojego najłatwiejszego gola w karierze. Fair play pełną gębą!
Po przerwie to już pełna dominacja podopiecznych Macieja Stolarczyka, którzy zdobywając trzy gole już na dobre udowodnili, że ich najlepszą metodą gry w defensywie jest… gra ofensywna. Obrona z dala od własnego pola karnego. W myśl: z piłką przy nodze nic nam nie grozi. Szczególnie, że mając takich piłkarzy, jak Gual, Imaz czy Nene, którego akurat w starciu z Koroną zabrakło, mają ku temu warunki. Warto dodać, że duet Hiszpanów ma już na koncie całe 13 trafień – sześć Gual i siedem Imaz.
Widzew – Raków 0:0
Szczęśliwy podział punktów dla Widzewa, nieco pechowy dla Rakowa. Trzeba też przyznać, że choć to drugi bezbramkowy remis w obecnej serii gier, był on znacznie ciekawszy niż starcie w „oficjalnym” hicie kolejki, w Poznaniu. Głównie za sprawą gry Rakowa, który miał sporo sytuacji, kilkukrotnie z asysty okradziony został Ivi Lopez, szczególnie przez Fabiana Piaseckiego, a i Hiszpan sam przynajmniej raz mógł wpisać się na listę strzelców, ale częstochowianie mocno razili nieskutecznością. Należy również odnotować kontrowersję – Kreuzriegler interweniując w polu karnym nadepnął goleadora Rakowa, choć sędzia z pomocą VAR-u finalnie postanowili nie odgwizdać karnego.
Niemniej jednak Widzew nieźle radził sobie w destrukcji. Można rzec, iż przypominał ekipę Marka Papszuna w starciu z ofensywnie usposobionymi rywalami, kiedy to częstochowska drużyna świetnie radzi sobie w grze bez piłki i wyczekuje swoich szans z kontrataków. Trzeba też wspomnieć o tym, że główną bronią Widzewa – z uwagi na wysoko ustawioną linię obrony Rakowa – była długa piłka do Sancheza, który kilkukrotnie postraszył rywali szybkimi rajdami.
Ostatecznie mecz zakończył się bezbramkowym remisem, z którego zdecydowanie bardziej zadowoleni są gospodarze. Goście zaś nie wykorzystali szansy, by wskoczyć na fotel lidera. Choć mogą to uczynić w środku tygodnia – w czwartek rozegrają bowiem zaległy mecz z Piastem Gliwice.
Śląsk – Warta 0:2
Nie był to miły dla oka mecz. Warta szybko objęła prowadzenie – błąd Michała Szromnika wykorzystał debiutujący w wyjściowym składzie ekipy z Poznania Enis Destan i po otwarciu wyniku goście starali się jedynie przeszkadzać swoim rywalom. I czynili to bardzo skutecznie.
Gospodarze znacznie częściej utrzymywali się przy piłce, starali się budować składne akcje, problem w tym, że zdecydowana większość z wymienianych podań (670!) była posyłana w poprzek lub do tyłu. Na progresywną grę nie było miejsca – poznaniacy bowiem całkiem nieźle zamykali przestrzenie przed własnym polem karnym.
Kiedy wydawało się, że podopieczni Dawida Szulczka za mocno się cofnęli, wrocławianie coraz odważniej poczynali sobie z przodu, czego najlepszym potwierdzeniem jest kontrowersja z udziałem Johna Yeboaha, na którym został podyktowany rzut karny. Jednakże arbiter główny tego spotkania po interwencji VAR, i ponownym zapoznaniu się z tą sytuacją, oglądając ją dokładnie na monitorze, zmienił decyzję.
Chwilę przed zakończeniem spotkania Warta przeprowadziła zabójczy kontratak i Milan Corryn zamknął spotkanie zdobywając gola na 2:0. Tym samym Warta po raz pierwszy od powrotu do Ekstraklasy wygrała we Wrocławiu.