Pozostając w konwencji świątecznej i tej atmosferze powspominajmy rzeczy i wydarzenia, o których po latach mówi się nadal „ale jaja”. Najczęściej te określenia powstają wtedy, gdy coś spada na nasze niczego nie przeczuwające głowy, „jak grom z jasnego nieba” czyli niespodziewanie. Nic nie zapowiada tragedii, a tu nagle ŁUP! i się zaczyna.
Pamiętam, jak przed sławną klęską Widzewa z Eintrachtem 0:9, patrząc na rozgrzewkę łodzian jeden z asystentów Władysława Żmudy wieścił świetny występ naszej ekipy rozpowiadając: „wyglądamy świetnie. Niemcy chyba nas lekceważą, poruszają się leniwie, jakby byli kompletnie bez formy”. No rzeczywiście, Anthony Yeboah, nasz późniejszy kat, sprawiał wrażenie znudzonego, zblazowanego człowieka, którego ktoś na siłę zmusił do wyjścia na boisko. Pozostali piłkarze gospodarzy również wyglądali na znudzonych i sfrustrowanych. Jak się potem okazało była to zasłona dymna. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czytaj: zaraz po pierwszym gwizdku sędziego, misterny plan taktyczny łodzian rozsypał się, jak domek z kart i pozostało nam tylko błagać o jak najmniejszy wymiar kary. Teraz to Niemcy byli skoncentrowani, a my biegaliśmy bez ładu i składu, tracąc gola za golem. Niezłe jaja!
Kiedy zrobiło się źle paru mądrzejszych piłkarzy Widzewa postanowiło posłać „umyślnego” do rozpędzonych gospodarzy, by nieco sfolgowali i przestali wbijać gola za golem. Rolę posłańca pełnił wtedy Marek Koniarek, a jego prośba o łagodny wymiar kary spotkała się ze zrozumieniem. Jednocześnie piłkarz gospodarzy pokazał widzewiakowi wypełnione trybuny, jednoznacznie sugerując, że grają dla kibiców więc o wrzuceniu „na luz” nie może być mowy. Wiemy, jak zakończyły się pertraktacje i jaki był końcowy wynik. Ładne jaja… podsumował, po latach asystent: „a tak dobrze wyglądaliśmy na rozgrzewce…”.
NIE PRZEGAP: Jaka piękna widzewska wiosna!
Czyli, nie ma co oceniać prezentu po opakowaniu, bo, jak mawiał Forrest Gump, życie jest, jak pudełko czekoladek, sam nie wiesz co wyciągniesz. Na wspaniałą zawartość liczył kiedyś Zbigniew Boniek, obejmując posadę selekcjonera Naszej reprezentacji. Rywali mieliśmy zmieść z powierzchni ziemi (czytaj z murawy). Jedyny problem stanowiła wysokość naszej wygranej, bo o tym, że Polska zwycięży, nawet nie dyskutowano. Liczył się tylko rozmiar, jak opowiadała moja przemiła koleżanka.
Tymczasem jaja toczyły się w najlepsze. Przeciwnik wcale a wcale Nas się nie bał, mieliśmy przewagę, lecz gole nie padały. Z wolna zaczęli się niecierpliwić wszyscy. Najpierw kibice, potem piłkarze, a na końcu ”Zibi”. Skończyło się to, ku rozpaczy ogółu, 0:1 z Łotwą. Kilka tygodni później selekcjoner podał się do dymisji dopiero po latach przyznając, że do takiej decyzji skłoniła go nie Nieszczęsna Porażka, lecz fakt, że po meczu niezrażeni rezultatem jego podopieczni poszli się ”solidarnie” napić. Tego nikt by nie wytrzymał. Boniek do radującej się z porażki Ekipy niestety nie dołączył i podjął jedyną, słuszną decyzję. Fakt, że nikt nie zaprosił trenera stanowił najlepszy dowód braku integracji. A mogło być tak pięknie. Ładne jaja!
Pamiętam także, że podobną sytuację, a potem frustrację przeżył kiedyś inny trener śp. Wojciech Łazarek. Znów były tylko dywagacje ile „zasadzimy” im goli, a skończyło się na remisie 0-0 z Cyprem i jak to mawiał nieodżałowany „Baryła”: „parę razy w końcówce meczu zrobiły się nam żółte skarpetki”. Pan Wojtek potrafił trafnie i dosadnie skomentować boiskowe sytuacje i podsumować zagrania czy zachowania piłkarzy. „Co jesteś tak szczęśliwy, jak szczypiorek na wiosnę?” – pytał zadowolonego zawodnika czy „cieszysz się jak pasztetowa latem”. Zgrabnie, dowcipnie i w wielkim “łazarkowskim” stylu.
CZYTAJ TEŻ: ŁKS zdemolowany, Widzew w euforii
Teraz takich ludzi już nie ma, więc do znudzenia słuchamy o „zmianach struktury” czy gospodarowaniu posiadaniem piłki. Mało tego, do sprawozdań „młode Wilczki” (nie mylić z Kamilem Wilczkiem, piłkarzem Piasta) wtłaczają bezmyślnie i bezwiednie korpomowę, czyli różne głupoty nijak pasujące do piłki nożnej i sportu. Pełno zatem jest nowo-mowy i beznadziejnych porównań przy których „manualne właściwości nogi” Janka Tomaszewskiego to pikuś i dobry dowcip. Ładne jaja!
Niebawem dojdą jeszcze zapożyczenia z obcych języków i dowiemy się co trener powiedział „behind the scenes”, a nie w szatni. Może te zmiany i wymusza życie, ale nie pogodzę się z drażniącymi ucho zaproszonymi do studia „gościniami” i innymi określeniami, które z językiem polskim nie mają nic wspólnego, a tylko podnoszą ciśnienie. Ale jaja!
Zachowajmy zatem umiar wre wszystkim… Szkoda, że dopiero po Świętach.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiPKO Ekstraklasapublicystykareprezentacja PolskiWidzew ŁódźWojciech ŁazarekZbigniew Boniek