Jurić nie grał w pierwszym zespole ŁKS-u przez niemal pół roku. Jego poprzedni występ w biało-czerwono-białej koszulce miał miejsce w środku maja, gdy pojawił się na ostatni kwadrans feralnego meczu z Odrą Opole (0:4). W gorącej atmosferze związanej z zaległościami w wypłacaniu pensji przez ŁKS Jurić opuścił klub i wiele wskazywało na to, że już do niego nie wróci. Pod koniec sierpnia klub z al. Unii poinformował jednak, że doszedł z napastnikiem do porozumienia i Jurić wznowi treningi. Napastnik długo musiał pracować nad odbudową formy i powrotem do rytmu meczowego. Początkowo występował więc w meczach rezerw. Uzbierał łącznie osiem występów na trzecioligowych boiskach. Zaliczył w nich bramkę (przeciwko Ursusowi Warszawa) i dwie asysty.
Po dwóch miesiącach od wznowienia treningów Jurić znalazł uznanie w oczach Kazimierza Moskala, który wpuścił go na boisko na ostatnie minuty starcia z Resovią. Cóż, podczas pierwszej przygody w biało-czerwono-białych barwach Jurić nie okazał się oczywiście strzelcem wyborowym ani urodzonym lisem pola karnego, ale jego powrót cieszy, zwłaszcza biorąc pod uwagę utrzymujące się od dłuższego czasu problemy napastników ŁKS-u ze skutecznością. Jak dotąd ełkaesiaccy snajperzy strzelają bramek jak na lekarstwo, więc każdy bodziec zwiększający wśród nich konkurencję, wywierający na nich dodatkową presję trzeba traktować jako pozytywny sygnał. Szkoda tylko, że powrót Juricia trwał tak długo – bardzo prawdopodobne, że zanim Chorwat zacznie wchodzić w swojej grze na odpowiednie obroty runda jesienna zdąży się już skończyć… Na razie jednak – niech rywalizacja trwa. Jurić ma jeszcze trzy szanse przed rozpoczęciem przerwy zimowej, aby przekonać do siebie trenera i kibiców.