W sobotni wieczór w Sercu Łodzi Widzew zagra z Rakowem Częstochowa. To przedostatni mecz ligowy łodzian w tym roku.
– Raków jest mistrzem w zabijaniu meczów.Reklama
– Za chwilę przyjeżdżamy do Łodzi i zabijemy piłkę na Widzewie.
Taka rozmowa miała miejsce kilka dni temu między Bartłomiejem Pawłowskim a Wojciechem Cyganem podczas zorganizowanego przez RTS Moneyball, który odbyło się w łódzkim Monopolis. Leczący kontuzję lider widzewiaków był w mediach bardzo chwalony za szpilkę wbitą w “Medalików”. Odpowiedź Cygana mogła z kolei wywołać uśmiech na twarzy. Słowa Pawłowskiego skomentował też Marek Papszun. Pozostaje tylko spytać – czy faktycznie jest co zabijać?
Dla łodzian spotkanie z Rakowem będzie ósmym domowym meczem w tym sezonie. Cztery z nich widzewiacy kończyli z trzema punktami. Zresztą ostatni mecz w Sercu Łodzi skończył się ich dość pewną wygraną 2:0 nad Zagłębiem Lubin. Ktoś powie, że jak na średniaka to całkiem nieźle. Pod względem statystycznym może i tak. Ale na Widzew trzeba spojrzeć przez pryzmat ostatnich tygodni. Zobaczymy wtedy, że w Widzewie…zanika radość z gry w piłkę. A przynajmniej takie można odnieść wrażenie.
ZOBACZ TAKŻE>>>Prezes Widzewa o Fundacji, wynikach i przyszłości trenera
Wszystko zaczęło się na początku października. RTS mierzył się wtedy ze słabą Koroną, która ograła jeszcze słabszych gospodarzy 1:0. Później przyszły szalone zwycięstwo w Lublinie, przegrana z Górnikiem, wymęczony awans do następnej rundy Pucharu Polski w Zielonej Górze, trochę pechowa porażka w Warszawie z Legią. W końcu Widzew znowu wygrał u siebie, we wspomnianym meczu z Zagłębiem. Wydawało się, że zawodnicy się odblokowali, bo przez dużą część meczu przeważali. Niestety, poniedziałkowy mecz w Krakowie z Puszczą, pozwala przypuszczać, że triumf nad Miedziowymi był bardziej “wypadkiem” przy pracy.
Podobnie zresztą jak ogranie Motoru. Pogoń łodzian była imponująca, ale po stracie drugiego gola, czerwono-biało-czerwoni mieli masę szczęścia. Samobój, a właściwie to dwa, bo trzecią bramkę widzewiakom podarował golkiper miejscowych. Nagle zaćmienie u podopiecznych Mateusza Stolarskiego pozwoliło bardziej doświadczonym łodzianom wygrać ten mecz. Za kilka lat nikt o tym nie będzie pamiętać i to spotkanie będzie wspominane jako niesamowity comeback RTS-u, ale w tym momencie musimy to oceniać uczciwie.
Z małymi wyjątkami, Widzew od niemal dwóch miesięcy męczy kibiców. Gra futbol nudny, przewidywalny, a w meczach (nawet tych wygranych) miewa tylko “momenty”. To zresztą jeden z zarzutów fanów pod adresem Daniela Myśliwca. Pod jego wodzą łodzianie nie zagrali właściwie ani jednego spotkania, w którym zdominowaliby rywala od pierwszej do ostatniej minuty. Były wygrane fajne, po których cały stadion świętował, jak zwycięstwo nad Górnikiem 3:1 w poprzednim sezonie czy ogranie Cracovii 2:0 w pierwszym meczu DM na ławce szkoleniowej klubu. I była rzecz jasna masa szalenie ważnych i dużych zwycięstw jak dwukrotne ogranie Lecha, pokonanie Legii w klasyku czy wygrane derby. Ale umówmy się, w każdym z tych meczów widzewiacy albo mogli równie dobrze przegrać, albo po prostu grali słabo – tak było w starciu z ŁKS-em, które Widzew wygrał…dzięki słabości lokalnego rywala.
Serce Łodzi nadal tętni i będzie tętnić życiem. To miejsce zbudowane z emocji. Ale Widzewowi aktualnie brakuje drużyny, która umie porwać swoją grą przez dłużej niż 15. minut. Trzymamy kciuki za wygraną nad częstochowskim zespołem, ale na ten moment, piłka na Widzewie zabija się sama. Nie potrzeba do tego żadnego Rakowa.
Bartłomiej PawłowskiPKO EkstraklasaRaków CzęstochowaWidzew Łódź