

Widzew mógł wygrać, ale Legia też. Remis wydaje się więc sprawiedliwym wynikiem w klasyku. Ale obie strony mogą też czuć rozczarowanie. I czują je kibice.
Wydawało się, że druga wygrana czerwono-biało-czerwonych w XXI wieku jest jak najbardziej możliwa, a od 66. minuty, gdy Sebastian Bergier pokonał z jedenastu metrów Kacpra Tobiasza. Kibice nieśli drużynę, która walczyła, jak należy. Do ambicji, zaangażowania widzewiaków nie można się w żaden sposób przyczepić. Od pierwszej do ostatniej minuty jeździli “na tyłkach”. Widać było, że są bardzo zmotywowani, że wiedzą, co to klasyk, jak ważny jest to pojedynek dla kibiców. – Widziałem w drużynie dużo charakteru – przyznał trener Igor Jovićević.
Bardzo dobrze zagrali obrońcy, a w bramce Veljko Ilić, chociaż można przyczepić się do jego wykopów. Piłki znów lądowały na autach. Skrzydłowi robili, co mogli, biegali bez tchu, wchodzili w pojedynki z rywalami, ale nie zawsze wychodziło. Potwierdziło się też niestety, że Fran Alvarez i Juljan Shehu są w gorszej formie, chociaż i oni starali się, jak mogli. Momentami po prostu brakowało jakości: podania, które otworzyłoby drogę do bramki, strzału, który zaskoczyłby bramkarza. Hiszpan i Albańczyk robili to w przeszłości.
Dobrze spisywał się też Szymon Czyż, który tym razem zastąpił Lindona Selahiego. Albańczyk ma uraz i będzie pauzował około dziesięciu dni.
CZYTAJ TEŻ: Sławomir Majak: “Widzew nie jest teraz drużyną na europejskie puchary”
W ataku starał się jak mógł Sebastian Bergier, chociaż obrońcy grali z nim ostro. Było naprawdę dobrze. A od 66. minuty znakomicie.
Wtedy stało się coś złego. Drużyna cofnęła się pod własną bramkę, a wiadomo z doświadczenia, także widzewskiego, że do niczego dobrego to nie prowadzi. Legionistów to tylko zachęciło, zaczęli grać odważniej, uwierzyli, że nie muszą w Sercu Łodzi przegrać.
W Widzewie złe były zmiany, tj. zmiennicy nie pomogli. Andi Zeqiri wciąż porusza się jak wóz z węglem. Już chyba nie trzeba wypominać mu kwoty, za jaką tu przyszedł i ile zarabia, ale teraz kibice liczą już nie na jakieś fajerwerki, ale choćby na zagranie na poziomie Bergiera, który trafił tu za darmo. Na dobre wyjście na pozycje, na jakiś strzał, na to, że w jakiś sposób oszuka obrońców. Tymczasem nic takiego, w kolejnym już meczu, się nie dzieje.
Nie popisał się Samuel Akere, który wyglądał trochę jak junior, który trafił na mecz seniorów. Nie dawał rady głównie fizycznie z twardo grającymi rywalami, w dodatku źle zachował się przy golu na 1:1.
Wszedł też Bartłomiej Pawłowski, bohater ze środy z meczu STS Pucharu Polski. Tym razem kapitan nie pomógł. Kibice zastanawiają się, czy to był dobry moment na wiązanie buta. Pawłowski robił to, gdy szła akcja, po której padł gol wyrównujący. Właśnie z prawej strony poszło dośrodkowanie. Być może gdyby kapitan tam był, tej bramki by nie było. Ale to oczywiście tylko gdybanie…

Widzewiacy do końca walczyli o utrzymanie wyniki, dalej byli ambitni, wciąż zaangażowanie było na najwyższym poziomie, ale… No właśnie… Czy nie powinni walczyć o wygraną? To Legia cisnęła i miała szanse. Gospodarze cofnęli się zbyt głęboko, dali się zepchnąć do głębokiej defensywy. Może też jednak być tak, że zdecydowała o tym wyższa jakość piłkarzy Legii. To jednak zespół z europejskich pucharów, który chyba ma lepszych, na pewno bardziej doświadczonych piłkarzy. Może widzewiacy chcieli, ale nie mogli?
– Oba zespoły miały swoje sytuacje. Ten wynik jest uczciwy, odzwierciedla jego przebieg. Raz przewagę mieliśmy my, raz Legia. Były momenty, gdy cierpieliśmy. Mogliśmy zamknąć ten mecz, ale nie udało się – stwierdził trener łodzian.
Jovićević wspomniał też o tym, że jego drużyna idzie w dobrym kierunku. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że po klęsce w Lublinie przeszła do kolejnej rundy w pucharze i zremisowała po niezłej grze z Legią, to ma rację. – Widzew idzie w dobrym kierunku, ale oczywiście nikt z tego remisu nie jest zadowolony. To było dobre spotkanie dla widzów. Podkreślam, nie jestem zadowolony z remis, ale to jest pewien etap, proces. Drużyna cały czas się tworzy – stwierdził chorwacki szkoleniowiec.
Trzeba mu uwierzyć i mieć nadzieję, że w kolejnym meczu – przed reprezentacyjną przerwą – Widzew zagra na wyższym poziomie zwłaszcza w ofensywie i osiągnie dobry wynik z Lechią Gdańsk. To będzie dowód, że idzie to w dobrym kierunku. Na razie trzeba przyjąć to, co jest. Punkt w klasyku? Chyba nie ma co wybrzydzać, chociaż każdy kibic Widzewa czuje w jakimś stopniu rozczarowanie. Ale to akurat dobrze. Oczekiwania, a rzeczywistość to zupełnie coś innego.
1 Comment
Szkoda, że Legia nie zdecydowała się wcześniej zakończyć współpracy z trenerem Iordănescu — mogło to otworzyć ciekawą możliwość, zwłaszcza że w tym samym czasie Widzew poszukiwał szkoleniowca.
Przy okazji warto wspomnieć o samej Legii. Od dłuższego czasu klub sprawia wrażenie organizacji, w której decyzje nie zawsze idą w parze z długofalową wizją rozwoju. Trudno nie przypomnieć sobie kilku głośnych sytuacji z przeszłości: słynnego meczu z Celtikiem Glasgow, gdy występ nieuprawnionego zawodnika pozbawił drużynę awansu w europejskich pucharach; czy zwolnienia trenera po bardzo udanym sezonie w rozgrywkach międzynarodowych — szkoleniowca, który później trafił do Udinese.
Podobnych, nie do końca zrozumiałych decyzji było więcej. Choćby odejście Aleksandara Vukovicia po serii dobrych wyników i odbudowie drużyny w trudnym momencie, czy rozwiązanie współpracy z Czesławem Michniewiczem tuż po zdobyciu mistrzostwa kraju i awansie do fazy grupowej europejskich pucharów. Do tego dochodzą wątpliwe ruchy transferowe, częste zmiany koncepcji i rotacje w strukturach sportowych.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ktoś od lat potrafi rzucać piasek w szprychy klubowej machiny — umiejętnie, z cienia, bez bezpośredniej ekspozycji. Dzieje się to często poprzez wpływanie na otoczenie zawodników: menedżerów, którym łatwo podsunąć niezadowolenie czy pomysł na zmianę, a także byłych piłkarzy, nie zawsze przygotowanych mentalnie do funkcjonowania w złożonym środowisku sportowym i podatnych na sugestie. Efekt to atmosfera niepewności i brak spójności w działaniach, co w dłuższej perspektywie skutecznie utrudnia Legii budowę stabilnego projektu sportowego.
Warto jednak dodać, że w dzisiejszych czasach wykrycie takich zjawisk wcale nie jest trudne. Rozwój technik analizy sieciowej (network analysis), stosowanych choćby w ekonomii, badaniach społecznych czy w analizie dezinformacji, pozwala precyzyjnie identyfikować powiązania między osobami, instytucjami i przepływami informacji. W sporcie można je wykorzystać np. do badania relacji pomiędzy agentami, zawodnikami, doradcami i mediami.
Przykłady takich analiz to choćby:
– badania FIFA dotyczące powiązań agentów i transferów w ramach programu Transfer Matching System,
– analizy UEFA dotyczące sieci wpływu w europejskim futbolu,
– projekty akademickie, takie jak Football Leaks Data Analysis, które wykorzystują narzędzia analizy sieciowej i big data do badania zależności w środowisku piłkarskim.
Dlatego może warto, by Legia zainwestowała w podobną analizę na własny użytek. Dla naukowców to złożone przedsięwzięcie, wymagające zaawansowanych narzędzi i kompetencji analitycznych — ale dla klubu o takim budżecie i ambicjach byłby to wydatek symboliczny. A potencjalne korzyści — bezcenne.
Piszę o Legii, bo nie chciałbym kiedyś pisać w podobnym tonie o Widzewie. Ale prawda jest taka, że także w Łodzi taka analiza mogłaby przynieść wiele cennych wniosków — i pomóc w utrzymaniu zdrowego, stabilnego rozwoju klubu.