Gra w PKO Ekstraklasie, znaczące wpływy z karnetów oraz wsparcie sponsorów sprawiły, że sytuacja finansowa Widzewa jest naprawdę dobra. Klub ma odłożone środki na „czarną godzinę”, a także uruchomił lokaty, na których trzyma zaoszczędzone pieniądze. Nigdy jednak nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej.
– Widzewowi brakuje pewnej inwestycji i dokapitalizowania spółki. Proszę oczywiście nie myśleć, że sytuacja spółki jest dramatyczna, bo nie jest. Jest dobra – powiedział Mateusz Dróżdż. – To nie jest czas w Widzewie, w którym możemy wydawać bez namysłu. Musimy działać z pokorą i chłodną głową – podkreślił.
CZYTAJ TAKŻE >>> Miasto chwali(?) Widzew i ŁKS. Kibice są zażenowani
Prezes Widzewa zdradził, że półtora roku temu klub znajdował się w fatalnej kondycji finansowej, a jego długi sięgały blisko miliona złotych. Zdaniem Dróżdża, przejęcie większości udziałów przez Tomasza Stamirowskiego uratowało Widzew.
– Przy zmianie właścicielskiej, nie boję się tego powiedzieć, klub został uratowany. Dług klubu wynosił około 850 tysięcy, ale został już spłacony. Niestety czasami jeszcze wypadają trupy z szafy, jak chociażby prowizja za awans dla menedżera zawodnika, który nie gra – powiedział Dróżdż. – Czasami pojawiają się jakieś faktury, których wcześniej nie było, ale klub wreszcie jest stabilny finansowo. Jeśli mielibyśmy się wynieść ze stadionu i zagrać jakiś mecz na PGE Narodowym, to byłoby nas na to stać.
Dróżdż przyznał, że są jeszcze obszary, nad którymi w klubie trzeba pracować. To chociażby kwestia cashflow, która dopiero od kilku tygodni zaczyna wyglądać tak, jak sobie tego życzy prezes klubu.
– To nie jest tak, że klub się odbuduje w rok. Pewnych struktur i narzędzi tu wcześniej nie było. Generalnie jednak budżet jest przyjęty w sposób zdroworozsądkowy. Do czerwca finansowanie klubu jest zapewnione – zakończył Dróżdż.
CZYTAJ TAKŻE >>> Herb Widzewa już widoczny z pociągów