Dla każdego sportowca obóz przygotowawczy był bardzo ważnym elementem piłkarskiej kariery. Potwierdzeniem osiągniętego poziomu (byle kto na obóz nie jechał), świetną okazją, by zintegrować się z kolegami (no bo gdzie jak nie poza domem) i szansą na wieczorny relaks.
Umykanie przed czujnym okiem małżonek to także część strategii rozwoju talentu. W domu za często takie numery nie przechodziły, bo żony nie wahały się odwiedzić trenera i przekazać, w jakim stanie wrócił pupil nad ranem do domu. Kobiety piłkarzy to temat na osobny felieton i zapewne taki niebawem się pojawi.
Czasem trenerzy i ich asystenci „dusili” idoli niemożliwie, ale wiedzieli, że wszystko trzeba robić z umiarem. Nieraz drużyny wysyłały do trenera swego kapitana, by namówił szkoleniowca do poluzowania. Czasem to przynosiło skutek (patrz Hubert Kostka w Szombierkach), a czasem – jak choćby w przypadku Franciszka Smudy w Widzewie – tylko wywoływało grymas na trenerskiej twarzy. Jedno jest pewne obaj osiągnęli sukces. Ciężko pracujący piłkarze z Bytomia zostali w 1980 roku Mistrzami Polski a widzewiacy, którym Smuda nie odpuścił, mieli „sezon życia”, gromiąc rywali jak przedszkolaków.
We wszystkim potrzebne jest wyczucie, jak mawiał pewien dziadek, goląc się tępą brzytwą. Oba łódzkie zespoły ŁKS i Widzew jeździły zatem szykować formę do wielu miejscowości. Piłkarze z Al. Unii bywali w Wałczu, Wągrowcu, Kokotku i poza granicami kraju w Holandii. Widzewiacy upodobali sobie Spałę (czy jest jeszcze słynny lokal gastronomiczny „Krasnoludek”?). Miejsce dla twardych ludzi. Twierdza ponoć nie do zdobycia. Ale jak mawiał Rasputin, gdy go zapytano ile zdobył kobiet „…wsjech żenszczin nie wazmiosz, no nada próbować”.
Ze Spałą wiąże się pewna zabawna historia. Widzewiacy zostali zakwaterowani na parterze, a nad nimi mieszkały młode i ładne piłkarki ręczne. No cóż, nic nie zapowiadało miłosnych dramatów, ale na nieszczęście zgrabnych dziewcząt ich opiekunowie musieli wyjechać na jeden wieczór ze zgrupowania. Jeden z piłkarzy RTS-u, nazwijmy go Tadzio, nie bawił się w półśrodki i sprytnie oszukał straże ustawione na schodach wchodząc do dziewcząt po rynnie. W powrotnej drodze niestety zawiódł go chwyt i w efekcie T. wylądował z hukiem na plecach. Ponoć ten upadek z wysokości mocno zachwiał jego karierą. I weź się tu człowieku wspinaj! To pewne zdarzenie na obozie sprawiło, że Leszek Jezierski zrezygnował z prowadzenia Widzewa. Wieczorem podsłuchał rozmowę kilku zawodników, którzy nazwali go w niewybrednym określeniem bo „Karaluchem”. Zdenerwowany tym szkoleniowiec postanowił odejść do ŁKS-u.
CZYTAJ TEŻ: Pierwszy transfer do ŁKS-u tuż za rogiem
Nie udał się do końca obóz piłkarzy z Al. Unii w Holandii. Było to w 1977 roku po pierwszej rundzie ekstraklasy, w której łodzianie dominowali i mieli nad kolejną drużyną ogromną przewagę. Niestety konflikt pomiędzy ugrupowaniami Tomaszewskiego i Terleckiego sprawił, że łodzianie stracili rytm, formę i skończyli rozgrywki na 7. miejscu. Dodatkowo jeszcze w czasie sparringowego meczu z Werderem Brema Stanisław Terlecki, który przyjechał z obozu reprezentacji Polski, doznał poważnej kontuzji. I to już w pierwszej minucie gry. Nie koniec to kłopotów ŁKS-u. Problemy z powrotem do Polski miał znakomity pomocnik tego klubu Grzegorz Ostalczyk, który zgubił bilet na samolot. Na szczęście dla pana Grzegorza jeden z dziennikarzy zebrał wszystkie pozostałe miejscówki i ustalił, którego numeru brakuje. To wystarczyło, by obsługa lotniska pozwoliła odlecieć do kraju całej ekipie.
Świetnie bawili się łódzcy piłkarze na kolejnym obozie w Karpaczu. Po wspaniałej kolacji ze śledzikiem wracali do hotelu szeroką ławą, od krawężnika do krawężnika, ze śpiewem na ustach. Niestety jeden z piłkarzy nie zmieścił się na zakręcie i w efekcie wylądował w rowie. Nastrój był tak radosny, że brak kolegi zauważono dopiero w hotelu.
Któregoś roku ŁKS chciał pozyskać zdolnego piłkarza warszawskiej Legii – Janusza Barana. Pojechał on z łódzkim klubem na obóz, ale Legia nie dawała za wygraną. Panowie z WSW odwiedzali obóz w Wałczu, starając się odzyskać zawodnika. Kiedyś wtargnęli na stołówkę i zaczęli poszukiwania. – Który to ten Baran? – pytali piłkarzy biało-czerwono-białych. – To ten – odpowiedzieli rozweseleni ełkaesiacy pokazując na Mirosława Bulzackiego. Daremnie i desperacko bronił się stoper: – To nie ja, ja jestem Bulzacki! Dopiero kierownictwo klubu sprostowało nieporozumienie i widząc, że to nie przelewki próbowało wywieźć Janusza Barana za bramę, ukrywając go w samochodzie masażysty. Niestety w bramie stał łazik WSW. Nie było jak go ominąć. Na szczęście znanemu masażyście nie brakowało rezonu. – Panowie – odezwał się do żołnierzy – przepuście nas, bo nam się spieszy. Niewiele myśląc żołnierze przepuścili auto nawet nie podejrzewając, że w nim na podłodze skulony siedział piłkarz Legii. Wolność odzyskał, ale do stołecznego klubu wrócić musiał.
WIĘCEJ: Widzew szuka pomocnika. Hiszpański trop?
Kiedyś jeden z trenerów postanowił załagodzić konflikt między „Dziekanem” i „Smolarem”, kwaterując ich w jednym pokoju. Czy odniosło to skutek, historia o tym milczy. Obozy pokazują też prawdziwe oblicze ludzi dotąd mocno skrywane. Jeden z uznanych trenerów przyzwyczaił swojego zastępcę, że po długim treningu czekała na niego w pokoju flaszeczka. Któregoś dnia zaaferowany asystent zapomniał o „tradycji”. Zdegustowany „treneiro” zajrzał do pokoju, dostrzegł brak alkoholu i błyskawicznie podsumował zajęcia prowadzone przez asystenta: – Co to był za beznadziejny trening, bałagan i brak myśli szkoleniowej. Jednym słowem zrugał asystenta jak tylko mógł. Nazajutrz drugi trener już podobnego błędu nie popełnił. Po zajęciach na stole dumnie prężyła tors butelka ”Wyborowej”. Pierwszy trener zajrzał do pokoju, zobaczył flaszkę i szybko podsumował skończony trening: – No dziś to były znakomite zajęcia… i tak trzymać! I takiej współpracy życzę wszystkim trenerom na obozach w 2023 roku.
Dariusz Postolski
CZYTAJ TEŻ: Nie on pierwszy i nie ostatni. Piłkarskie ucieczki i powroty [FELIETON]
Dariusz PostolskiFortuna 1 LigaLeszek JezierskiŁKS ŁódźPKO EkstraklasaWidzew Łódź