Gdańsk uratuje Lechię, bo do klubowej kasy wpłaci dziesięć milionów złotych. Jak ŁKS i Widzew mają z tym konkurować?
Jeszcze niedawno Lechia Gdańsk miała ogromne problemy finansowe. Beniaminek ekstraklasy został ukarany zakazem transferowym, a piłkarze planowali strajk, bo nie dostawali wynagrodzeń na czas. Wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki we wtorek. Nie dlatego, że gdańszczanie znaleźli bogatego inwestora, albo pozyskali zamożnych sponsorów. Miasto Gdańsk wpłaciło do klubowej kasy 10 milionów złotych. Oficjalnie to wsparcie w ramach umowy na promocję miasta. Nieoficjalnie wiadomo, że Lechia nie przetrwałaby bez tych pieniędzy.
Miasto ratuje gdańszczan, chociaż umowy z Lechią nie przedłużył między innymi Orlen. Wszystko przez to, że właścicielem klubu, który miał zainwestować miliony został Paulo Urfer. To kontrowersyjny biznesmen, któremu zarzuca się współpracę z rosyjskimi oligarchami. Firmy nie chcą być z nim kojarzone, ale politycy z Gdańska wiedzą, że ratując Lechię, zyskują kilkanaście tysięcy głosów.
I jak ŁKS i Widzew mają z tym konkurować? Całkiem niedawno klub z al. Unii miał podobne problemy. Z miejskiej kasy, na klubowe konta nie spłynął nawet grosz ponad dotację celową. Na prostą musiał wychodzić sam. Na rynkowych zasadach, które bywają bezlitosne. Eksperci twierdzą, że Widzewowi brakuje 10 milionów w budżecie, by włączyć się do walki o ligowe podium.
A przecież nie ma lepszej promocji Łodzi niż mecze ekstraklasy i pierwszej ligi. Derby i spotkanie Widzewa z Legią były w czołówce jeżeli chodzi o oglądalność w poprzednim sezonie. Na mecz odwiecznych rywali przyjechali youtuberzy i fani futbolu z całej Europy. Zostawili pieniądze w łódzkich hotelach, kupili bilet na komunikację miejską i zjedli w restauracjach. Zrobili sobie zdjęcia i filmy, na których oznaczali Łódź. Większość, zakochana w atmosferze spotkań zapowiedziała, że wróci.
Konkurencja jest nieuczciwa. Śląsk Wrocław może zadłużać się w nieskończoność, bo ma pewność, że miejskie spółki i magistrat pokryją straty. Lechia, która nie powinna dostać licencji, zaraz zrobi mocne transfery, podpisze z piłkarzami godne kontrakty i prawdopodobnie będzie walczyła o coś więcej niż utrzymanie.
Widzew ma szczęście, bo kibice co roku wykupują karnety. Swoje do budżetu dokłada właściciel, a w 2024 roku po raz pierwszy od dawna sprzedano trzech piłkarzy. Za transfery do klubowej kasy mogło wpłynąć nawet 8,5 miliona złotych. To nadal mniej, niż Gdańsk dał Lechii.
Biznes właściciela ŁKS-u rozkwita, do spółki zaprosił Dariusza Melona, zamożnego szefa firmy Kramel. Panowie prowadzą klub jak swoje przedsiębiorstwa. Podobnie jak Widzew, muszą minimalizować ryzyko i nie dopuszczać do strat.
– Prywatne kluby, z prywatnymi inwestorami finansują klub z szeroko rozumianego marketingu. Do tego dochodzi zaangażowanie z kapitału ich firm, albo prywatne zaangażowanie finansowe. Z drugiej strony są kluby finansowe przez gminy, albo spółki miejskie. W nich nie ma żadnego wyniku ekonomicznego. Uważam, że takie wsparcie powinna dostawać piłka młodzieżowa, ona tego potrzebuje, bo to ważny czynnik wychowawczy. Wydaje mi się, że piłka seniorska nie jest właściwie finansowana. Tak duże zaangażowanie pieniędzy publicznych psuje rynek. Prywatni inwestorzy muszą już na starcie nadrobić to, co innym dają spółki miejskie – mówił niedawno właściciel ŁKS-u.
A Lechia i inne kluby sponsorowane przez samorządy grają w tę grę na łatwym poziomie trudności. Długi? Za miejsce reklamowe na stadionie i kilka biletów na VIP-a magicznie znikają.