Piękny sen Widzewa został brutalnie przerwany w Zabrzu. Ale posłużę się wyświechtanym piłkarskim powiedzeniem, że lepiej raz przegrać 0:3 niż trzy razy 0:1. A poza tym po takim meczu wyraźniej widać niedostatki…
Przerwana została sześciomeczowa seria Widzewa bez porażki, na którą składało się pięć zwycięstw i remis z liderem ekstraklasy. Stało się to w sposób dość brutalny. Górnik wygrał w stylu… Widzewa. Zwycięstwo wybiegał i wywalczył, a do tego miał szczęście. Tak, jak łódzki beniaminek w wielu poprzednich spotkaniach, w których co jego zawodnicy kopnęli w stronę bramki, to wpadało. Przypadku w tym nie było, za to – cytując piłkarskiego klasyka – nie błędy, a wielbłądy. Poza tym zabrzanie punkty i gole wybiegali, czyli zrobili to, co ostatnio przynosiło widzewiakom sukcesy.
W Zabrzu Widzew został zatrzymany w sposób brutalny. Przyznaję, że spodziewałem się takiego meczu. Meczu, w którym to przeciwnik strzeli pierwszego gola i zmusi łódzką drużynę do otworzenia się, do prowadzenia ataku pozycyjnego, narażając się na kontry. Role na boisku się odwróciły, a niedostatki zarysowały się wyraźnie.
Dotychczasowe mecze to potwierdzają. Skazywane na obronę przed spadkiem Widzew czy Stal Mielec są w czołówce, wyżej od wielu faworytów. Łódzkiemu beniaminkowi ostatnio wychodziło wszystko, a nawet więcej. Słabo grający Patryk Lipsk strzelił zwycięskiego gola brzuchem, w Mielcu drużyna oddała oddała cztery celne strzały, zdobywając trzy gole. Wcześniej – z Wisłą Płock – na początku goście zmarnowali kilka świetnych okazji.
Nie ma na świecie drużyny, która przez cały sezon będzie grać na najwyższym poziomie i będzie sprzyjać jej szczęście. Nawet najlepsi mają kryzysy. Oni jednak zwykle sobie radząe, ponieważ przewyższają rywali umiejętnościami. Pamiętam niesamowity sezon 1995/1996, gdy zespół prowadzony przez Franciszka Smudę nie przegrał ani razu. Miewał wtedy słabsze występy, jednak suma indywidualnych umiejętności pozwalała niwelować niedostatki. Andrzej Woźniak bronił, Tomasz Łapiński był nie do przejścia w defensywie, Ryszard Czerwiec strzelał piękne gole, a Marek Koniarek potrafił wykorzystać okazje, których nie można było nazwać stuprocentowymi.
Symptomy kryzysu obecnego Widzewa widać było już w spotkaniu z Miedzią Legnica. Ułożyło się ono doskonale, lecz później, kiedy nie udało się wykorzystać świetnych szans, w drugiej połowie to rywale mieli dużą przewagę i wygraną musiał ratować Henrich Ravas. W Zabrzu Górnik szybko objął prowadzenie i mógł czekać na okazje do podwyższenia wyniku. Widzew nie potrafił na to odpowiedzieć także dlatego, że jego zawodnicy przebiegli mniej niż przeciwnicy, a także byli wolniejsi. W wygranych spotkaniach było odwrotnie.
Braki wyszły wyraźnie, potwierdzając to, co można było zauważyć w poprzednich meczach. Że Serafin Szota, który potrafi znakomicie się ustawiać, gdy na boisku zrobiło się więcej miejsca, wyszły jego braki szybkościowe i brak doświadczenia, by je zamaskować. Że Patryk Stępiński i Paweł Zieliński nie nadążali za przeciwnikami, że gdy Dominik Kun nie jest w stanie biegać więcej i szybciej od przeciwników, niewiele wnosi do gry. Że Mato Milos ma zerową kreatywność i gra na klasyczne alibi ii wreszcie, że Widzew nie ma młodzieżowców prezentujący ekstraklasowy poziom.
Widząc te wszystkie niedostatki, jeszcze bardziej należy doceniać dotychczasowe osiągnięcia. Widzew jest czwarty w tabeli, ma więcej punktów od Cracovii, Lecha, Jagiellonii, Zagłębia czy Piasta, klubów bogatszych, mających doświadczone zespoły. Trochę lodu na głowy na pewno nie zaszkodzi, bo wielu kibiców i – jak przypuszczam – także piłkarzy, uwierzyło w wielkość drużyny. Trzeba przetrwać dwie kolejki, w przerwie zimowej wzmocnić skład i przede wszystkim wyciągnąć wnioski z poprzednich sezonów, kiedy wiosna była zastanawiająco słaba. Bo potencjał jest ogromny, a przeciwnicy wcale nie tacy mocni, jak się wydawało po awansie.
1 Comment
Jedna uwaga. Ostatnich kolejek nie trzeba przetrwać, tylko przewalczyć.