Bartłomiej Grzelak występował zarówno w ŁKS, jak i Widzewie. W tym pierwszym klubie walczył o przetrwanie. Z drugim wywalczył awans do ekstraklasy. Grając w zespole z al. Piłsudskiego zadebiutował w reprezentacji Polski. W grudniu 2006 roku odszedł do Legii Warszawa, a Widzew otrzymał za niego 600 tysięcy euro.
Co u pana słychać?
Bartłomiej Grzelak: Chyba niewiele się dzieje, skoro nikt o mnie ostatnio nie pisze (śmiech). Skupiony jestem na prywatnych sprawach, sporo czasu poświęcam rodzinie. W ostatnim czasie nie mam zbyt wiele do czynienia ze sportem.
To chwilowy odpoczynek od sportu, czy definitywne pożegnanie?
Chciałbym zostać trenerem. Mam to gdzieś w głowie, ale jest to na dalszym planie.
Jak pan przyjął brak awansu Widzewa do pierwszej ligi?
Byłem zawiedziony. Nie ukrywam, że trzymam kciuki za oba łódzkie kluby. Chciałbym, aby grały w najwyższej klasie rozgrywkowej. Są to zespoły z historią i ekstraklasie z pewnością dobrze by zrobiło, gdyby ponownie rozgrywane były w niej derby Łodzi. Sam miałem możliwość występować w takich spotkaniach i wiem, że cieszą się ogromnym zainteresowaniem nie tylko w Łodzi, ale w całej Polsce. Dlatego liczyłem, że Widzew dotrzyma kroku ŁKS i szybko do takich meczów dojdzie. Niestety życie wszystko zweryfikowało i stało się inaczej. Mam nadzieję, że działacze Widzewa szybko wyciągną wnioski i w kolejnym sezonie cel zostanie zrealizowany.
Pan z Widzewem awansował do ekstraklasy
Bardzo dobrze wspominam ten okres. Na ten sukces czekali piłkarze, działacze, a przede wszystkim kibice Widzewa, którzy wówczas mogli mieć nadzieję na powrót klubu do lat świetności. Jak to się później potoczyło wszyscy wiemy, ale sądzę, że Widzew będzie jeszcze osiągał sukcesy.
To był dla pana udany sezon
W Widzewie przeżyłem wiele pięknych chwil. Na pewno ich nie zapomnę. W mojej przygodzie z piłką był to sezon przełomowy. Awans do ekstraklasy, dwadzieścia zdobytych bramek, dzięki czemu zostałem najskuteczniejszym zawodnikiem rozgrywek. Omijały mnie wówczas kontuzje, nic poważniejszego mi się nie przydarzyło. Co prawda przed ostatnim spotkaniem sezonu miałem problem z obojczykiem i potrzebna była operacja, ale już wcześniej zapewniliśmy sobie awans. Osiągnęliśmy założony przed sezonem cel. Ten sukces zrodził się w bólach. Może na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze, ale w środku drużyny dużo się działo. W przerwie zimowej usiedliśmy w swoim gronie, wyjaśniliśmy wszystkie nieporozumienia i każdy z nas ciągnął ten wózek w jedną stronę. Wiosną tworzyliśmy grupę dobrze rozumiejących się osób.
A jak klub wyglądał pod względem organizacyjnym?
Funkcjonował bardzo dobrze. Piłkarze nie musieli zaprzątać sobie głowy niczym innym, jak tylko grą. Duży wpływ na nasz sukces miała osoba trenera Stefana Majewskiego, jak również całego sztabu szkoleniowego. Z bramkarzami pracowała legenda klubu Józef Młynarczyk, a nie można również zapomnieć o roli Tadeusza Gapińskiego. Był kimś więcej niż kierownikiem drużyny. Świetnie dogadywał się z piłkarzami, był łącznikiem między zespołem, a sztabem szkoleniowym. Wiedział kiedy pochwalić, kiedy się uśmiechnąć, a kiedy opieprzyć. Znakomicie potrafił rozładować napiętą atmosferę. Był bardzo oddany Widzewowi.
Obecny dyrektor sportowy Widzewa Łukasz Masłowski stwierdził, że w rundzie wiosennej w zespole nie było piłkarzy, którzy potrafiliby wziąć na siebie odpowiedzialność w trudnych chwilach. Wy takiego problemu nie mieliście
Nie jestem osobą na tyle kompetentną, żeby oceniać obecny zespół Widzewa. Jeśli chodzi o naszą drużynę, to było w niej kilku chłopaków, którzy mieli na tyle charyzmy i charakteru, żeby pociągnąć zespół gdy nam nie szło. Myślę jednak, że to wszystko leży w kwestii umiejętności piłkarskich. W tamtym czasie mieliśmy kilku piłkarzy robiących różnicę i nie był to przypadek, że wygraliśmy pierwszoligowe rozgrywki. Być może tego brakło w obecnym Widzewie. Nie chciałbym zostać źle odebrany. Nie twierdzę, że tej drużynie brakowało piłkarskiej jakości.
W ekstraklasie w barwach Widzewa rozegrał pan jedną rundę
Chciałem spróbować innych wyzwań. Otrzymałem ofertę z klubu, który mierzył znacznie wyżej, niż Widzew. Legia walczyła o mistrzostwo. Nie udało nam się go zdobyć, ale miałbym do siebie wiele pretensji, gdybym nie spróbował i nie podjął wyzwania. Na pewno też kontuzje uniemożliwiły mi rozwój, jakiego oczekiwałem.
Wróćmy do czasu gry w Łodzi. W sezonie 2002/03 był pan piłkarzem ŁKS. Tego okresu nie można jednak porównać do gry w Widzewie. Tylko trzy zdobyte bramki
Rzeczywiście, tak dobrze nie było, ale piłkarze i działacze, którzy w tym czasie byli w klubie, doskonale wiedzą, z jakimi trudnościami ŁKS się wówczas borykał. Również kibice zdawali sobie sprawę co się dzieje, dlatego nie oczekiwali od nas cudów. Naprawdę był to bardzo, bardzo trudny czas dla ŁKS. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Sytuacja była fatalna. Z każdej strony dostawaliśmy ciosy. Nie bronię piłkarzy, bo sportowo nie wyglądało to najlepiej, ale zawodnikom nie stworzono żadnych warunków do normalnego funkcjonowania.
Mimo trudnej sytuacji obroniliście się przed spadkiem
Przy tym co się działo dziewiąte miejsce na koniec sezonu nie było wynikiem najgorszym. Tym bardziej, że praktycznie przez całe rozgrywki broniliśmy się przed spadkiem do trzeciej ligi. Podsumowując, niektórzy młodzi piłkarze nie mieli co włożyć do garnka. Sytuacja finansowa była dramatyczna. Po sezonie wielu zawodników rozwiązało kontrakty, zachowując się przy tym w porządku wobec klubu. Wiedząc w jakiej sytuacji jest ŁKS zrzekli się zaległych pieniędzy, dając szansę by ten w kolejnym sezonie uzyskał licencję. To było eleganckie rozstanie.
Chyba nie ma pan wrogów w Łodzi?
Skąd to pytanie?
Nie można pana spotkać na meczach łódzkich klubów
To, czy nie mam wrogów w ŁKS, to temat mocno dyskusyjny. Również cała sytuacja z przejściem do Legii, też nie przysporzyła mi fanów wśród kibiców Widzewa. Nie chciałbym się w to zagłębiać. Zostawiłem serce i zdrowie dla tego klubu i nie zasłużyłem na pewne rzeczy, które mnie spotkały ze strony kibiców. Ale też nie chcę narzekać. Wiem jakie emocje budzi sport.
Jakie ma pan życzenia dla łódzkich klubów
Jak najwięcej sukcesów. Wytrwałości i konsekwencji dla włodarzy, żeby dawali szansę tym, co są nastawieni na pracę. A przede wszystkim stabilnej sytuacji finansowej. Bez tego klub nie może liczyć nie tylko na sukcesy, ale na funkcjonowanie na normalnym poziomie.
I już na koniec. Widzew szuka trenera. Gdyby pan był dyrektorem sportowym łódzkiego klubu, kogo wybrałby na to stanowisko?
Nie podam żadnego nazwiska. Powiem tak. Działacze powinni dać szansę młodemu szkoleniowcowi. Bardzo ciepło wspominam współpracę z trenerem Majewskiem. Ciężko było się z nim rozstać. Przyszedł Michał Probierz, który idealnie się wstrzelił. Miał warsztat, umiejętności prowadzenia drużyny. To był strzał w dziesiątkę. Życzyłbym sobie dla Widzewa takiego nowego Michała Probierza. Żeby klub wykreował kogoś z tej młodej fali uzdolnionych trenerów z pasją. Bo to jest cecha, która kipiała od trenera Probierza.