29-letni napastnik Widzewa świetnie zaczął nowy sezon. W trzech meczach strzelił dla łódzkiej drużyny 3 gole. Teraz zagra przeciwko Śląskowi (sobota, godzina 20), w którym występował w poprzednim sezonie. Musiał jednak zimą odejść, bo ówczesny trener Jacek Magiera nie widział go w składzie. – Nie wiem, czy to była decyzja trenera – może tak, może nie. Nie chcę w to wchodzić. Ja mam wobec samego siebie za grę w Śląsku czyste sumienie, bo zawsze dawałem z siebie wszystko i uważam, że w tych okolicznościach, kiedy w wieku 29 lat pierwszy raz grałem na obronie, to twoja teza pokrywa się z moimi przemyśleniami. Początki miałem ciężkie, musiałem szybko się pewnych rzeczy uczyć. Pamiętam, że popełniłem błąd, którego konsekwencją była stracona bramka w 90 minucie z Lechią Gdańsk i to był mój jedyny błąd, po którym bezpośrednio straciliśmy gola. Potem udało mi się to wyeliminować. Pamiętam, jak miałem później indywidualną odprawę z asystentem trenera, który pokazał mi dużo takich momentów na przykładzie piłkarzy grających w Champions League, z czego skorzystałem. Od dobrego trenera zawsze da się czegoś nauczyć – mówi teraz Pawłowski w rozmowie z serwisemslasknet.com.
Najwięcej mówił jednak o Widzewie i to nie tylko o klubie i drużynie, w którym jest teraz, ale także o tych, które opuścił lata temu, by ruszyć w świat. – Gdy odchodziłem z Widzewa, jak jeszcze byłem młodym chłopakiem, to mówiłem, że będę chciał wrócić. Wtedy klub chylił się ku upadkowi i zjeżdżał w dół. Były duże problemy organizacyjno-finansowe. Tak naprawdę tylko przypomniałem ten wątek. Rzeczywiście, bardzo dużo osób mi mówiło, w tym koledzy ze Śląska, że jest to ryzykowny ruch sportowo. Ja się tego nie bałem, byłem pewny siebie od samego początku, a tak w zasadzie to już przed odejściem czułem się bardzo pewnie. Nie było to dla mnie uwłaczające, nie czułem ryzyka. Wiedziałem, że damy radę w Łodzi zrobić awans – powiedział. Mówił też o swoim podejściu do Widzewa. – Ja od dziecka jeździłem na mecze Widzewa i mu kibicowałem. Moja pierwsza koszulka piłkarska w życiu to była koszulka Artura Wichniarka. Byłem emocjonalnie związany z klubem. W dzieciństwie moja babcia mieszkała dwie ulice od stadionu, więc słyszałem wszystko, co tam się działo. Byłem tym, że tak powiem kolokwialnie, podjarany. Kiedy przychodziłem do Widzewa z Jagielloni, miałem 19-20 lat i myślałem, że uda mi się zostać na dłużej, ale klub miał problemy finansowe. Nie płacił regularnie, co przekładało się na problemy prywatne, bo musiałem pożyczać pieniądze np. od rodziców, mimo grania w ekstraklasie, więc skorzystałem z opcji, żeby wtedy wyjechać – wspomina.
Pytany o walkę o koronę króla strzelców odpowiedział: – Ja nie wpadam w euforię. Cieszę się, że te bramki strzeliłem, ale stąpam twardo po ziemi. Na pewno nie będzie to trwało wiecznie, nie w każdym kolejnym spotkaniu strzelę gola. Wydaje mi się, że kluczem jest to, żeby umieć wykorzystać silne strony zespołu, a mi pomaga to, że jestem w towarzystwie takich piłkarzy, którzy stwarzają mi szansę na strzelanie goli.
Cały wywiad można przeczytać tutaj.