W Widzewie przez lata starano się unikać kominów płacowych, bo – pamiętając o trudnej przeszłości – zrównoważony budżet był ważniejszy od osiągania wyników za wszelką cenę. Teraz to się zmieniło, bo za sprawą nowego właściciela możliwości klubu są nieporównywalnie większe.
W polskiej piłce jest coraz więcej pieniędzy, latem kluby wydały dziesiątki milionów euro na transfery, pojawili się w ekstraklasie zawodnicy zarabiający po kilka milionów złotych rocznie. Nie dziwię się, że u części kibiców wywołuje to przerażenie, ale trzeba sobie powiedzieć jasno – bez wielkich pieniędzy i wielkich zarobków nie da się gonić może jeszcze nie najlepszych, ale przynajmniej europejskich średniaków.
Kominy płacowe – to zwrot pojawiający się ostatnio bardzo często. Zwykle jako przestroga, bo oprócz wydrenowania klubowej kasy, mogą/muszą doprowadzić do podziałów w drużynie, a to nie pomaga w uzyskiwaniu dobrych wyników. Nie zgadzam się z tym, bo z doświadczenia wiem, że w klubie z dużymi aspiracjami różnice w zarobkach, nawet ogromne, to coś normalnego.
PRZECZYTAJ TEŻ: Wyboista droga Widzewa do świetności
Żeby w sporcie zespołowych osiągać sukcesy, potrzebne są gwiazdy. W Realu Madryt czy Barcelonie najlepsi zarabiają kilka a nawet kilkanaście razy więcej od większości kolegów, czyli mamy do czynienia z klasycznymi kominami. Podobnie jest w Anglii, Włoszech czy Niemczech. Wracając do Polski, przypominam sobie czasy ostatniego wielkiego Widzewa, tego który awansował do Ligi Mistrzów. Najlepsi w tamtym czasie, czyli Tomasz Łapiński czy Radosław Michalski mieli kontrakty kilka razy wyższe od kolegów z zespołu. Wszyscy o tym wiedzieli, choć wtedy zarobki były bardziej tajne niż dzisiaj, ale nie protestowali, bo byli to piłkarze najlepsi, robiący różnicę. M.in. dlatego obie gwiazdy nie tylko Widzewa, ale całej ligi, nie chciały wyjeżdżać z Polski.
Ich bardzo wysokie zarobki nie miały wpływu na atmosferę w zespole, co obala często podnoszone argumenty, że takie różnice nie pomagają w uzyskiwaniu wyników. Wielka w tym zasługa trenera Franciszka Smudy, który potrafił tak zarządzać drużyną, że pozostali gracze godzili się ze swoją rolą na boisku. A przecież w cieniu byli zawodnicy nietuzinkowi, którzy w innych klubach byli gwiazdami i liderami.
Owszem, po latach tłustych okraszonych sukcesami, przyszły chude, dlatego Widzew praktycznie upadł. Przyczyną nie były jednak wysokie zarobki gwiazd i kominy płacowe, lecz problemy ówczesnych finansowe właścicieli i brak dochodów z transferów i europejskich pucharów.
I tutaj teoretycznie jest największe zagrożenie dla obecnego Widzewa. Teoretycznie, bowiem Robert Dobrzycki nie decydowałby się na sprowadzanie Ricardo Visusa, Steliosa Andreou, Lindona Selahiego czy Andiego Zequiri, podobno jednego z najlepiej opłacanych piłkarzy w ekstraklasie, gdyby nie był pewny, że klub, którego jest większościowym udziałowcem, na to stać.
PRZECZYTAJ TEŻ: Widzew chce minimalizować ryzyko, ale nie wszędzie się da
W ostatnich latach właściciele Widzewa bronili się przed kominami płacowymi, bo nie mieli takich możliwości finansowych jak Robert Dobrzycki, deklarujący, że dla niego jest to projekt długoterminowy. Już podwyższył kapitał, bo wydatki znacznie przekroczyły dochody. A że jest poważnym i naprawdę dużym biznesmenem, zapewne nie rzuca słów na wiatr, bo aż strach pomyśleć, jeśli „projekt Widzew” po kilku latach znudziłby mu się… Ważne też, że jest kibicem, bo piłka nożna może jest biznesem z Anglii i Hiszpanii, ale na pewno nie w Polsce, dlatego trzeba do niej dokładać i to naprawdę dużo.
Wracając jednak do głównego wątku, czyli kominów płacowych. Czasami zdarza się, że klub z dużo niższym budżetem od rywali zdobywa tytuł. Tak było dawno temu z Szombierkami Bytom, trochę później z ŁKS-em*, a w XXI wieku z Piastem Gliwice czy Jagiellonią Białystok, jednak są to tylko wyjątki potwierdzających regułę: w sportach zespołowych wygrywają najbogatsi. Ci, których stać na wysoko opłacane gwiazdy. Oczywiście, jeśli te gwiazdy spełniają nadzieje, ale kto nie ryzykuje, z tytułów się nie cieszy…
*Antoni Ptak po tytule mocno ograniczył nakłady, bo przekonał się, że koszty są dużo wyższe od korzyści. Także dlatego, że w tzw. środowisku klubowym zamiast wsparcia, miał rosnącą niechęć.