– Jestem zły. Nie można tak oddawać rywalom pierwszej połowy, nie można grać tak bezkontaktowo. Piłka nożna to męska gra: wymagam od piłkarzy więcej odwagi i agresywności – Piotr Stokowiec sprezentował nam na konferencji prasowej świetny wstępniak do artykułu oceniającego grę jego zespołu. Bo co tu można więcej dodawać?
Miał w tym sezonie lepsze występy. Jego konto w znaczącym stopniu obciąża trzecia akcja bramkowa Lecha. Zabrakło mu zdecydowania – najpierw wyszedł z bramki, a potem się do niej cofnął. W efekcie zostawił Kristofferowi Velde zbyt dużo miejsca i dał się pokonać strzałem przy bliższym słupku
Jak zwykle grał z zaangażowaniem, próbował ciągnąć akcje ofensywne ŁKS-u, ale w starciach ze skrzydłowymi Lecha często brakowało mu dynamiki i zrywności. Podobnie jak Bobek, nawalił kompletnie przy bramce Velde – krył Norwega na radar, a ten z dziecinną łatwością go obiegł i wyszedł na wolną pozycję.
Zostawił najlepsze wrażenie spośród stoperów ŁKS-u, ustrzegł się kardynalnych błędów. W 22. minucie kapitalnie zablokował mocny strzał Anderssona, w minucie 48. wypracował sobie zaś dobrą pozycję strzelecką po rzucie wolnym.
Miał bardzo dużo pracy. Nie ustrzegł się błędów – można wskazać akcje, w których brakowało mu pewności, agresji, zdecydowania, ale to nie on był głównym winowajcą traconych przez ŁKS goli.
Zbyt nerwowy w grze obronnej, zbyt niedokładny w wyprowadzeniu piłki.
-To prawdziwe serce drużyny, ŁKS powinien mieć więcej zawodników takich, jak on – komplementował go po meczu Piotr Stokowiec, a były gracz Ruchu Chorzów w pełni na pochwały od nowego trenera zasłużył. Poza walecznością w destrukcji potrafił dobrze pokazać się w kreacji – przykładem akcja bramkowa, w której to on wykonał kluczowe, penetrujące podanie do ustawionego w polu karnym Janczukowicza.
Jeśli szukać po sobotnim meczu jakichkolwiek pozytywów w grze ŁKS-u, to w dyspozycji Mokrzyckiego i Hotiego. Kosowianin prezentował waleczność i determinację, której powinno być w grze wszystkich ełkaesiaków zdecydowanie więcej.
Kompletnie niewidoczny, wyłączony z gry przez piłkarzy Lecha. Nie może mieć do Piotra Stokowca pretencji, że opuścił boisko już w przerwie.
Piłkarz-widmo. Niby był na boisku, a jakby go nie było. O swojej obecności przypomniał niestety w najgorszym możliwym momencie – przy drugiej akcji bramkowej Lecha, gdy z założonymi rękami obserwował jak Ishak wbiega w pole karne ŁKS-u i pokonuje Bobka.
On też opuścił murawę w przerwie, choć wyglądał nieco lepiej od swoich hiszpańskich kolegów. Także i on nie będzie jednak miło wspominał sobotniego meczu, bo był w starciach z Lechitami bezradny.
Napastników rozliczamy ze zdobytych bramek, więc Bośniak zasłużył, żeby postawić przy jego nazwisku mały plusik. Zaznaczamy go jednak tylko na marginesie i ołówkiem, bo sama akcja bramkowa wymagała od niego jedynie umieszczenia piłki w siatce z minimalnej odległości, a poza nią nie stworzył sobie żadnych równie groźnych sytuacji.
Nie odmienił może diametralnie obrazu gry na skrzydłach, ale miał na nodze piłkę, która mogła dać ŁKS-owi remis. Uderzył celnie i mocno, lecz miał pecha – piłkę zablokował Anton Fase.
Lepszy na skrzydle od Śliwy, ale nie na tyle lepszy, żeby odmienić ofensywną grę łodzian.
Brak dynamiki, zwrotności, dokładności, a do tego jeszcze ta feralna sytuacja z zablokowanym strzałem Szeligi. Piłkarz, który w barwach Żalgirisu Kowno zachwycił na tym samym stadionie pięknym strzałem z dystansu mógł być jokerem w talii Piotra Stokowca. Okazał się jednak ledwie piłkarskim pionkiem, który nie odmienił gry zespołu.
Pół-asysta przy bramce Juricia (pół, bo po drodze podanie zostało zablokowane i odbite przez Milicia) to największy plus jego sobotniego występu.
Grał za krótko, żeby go ocenić.