Gdyby piłkarze Widzewa uprawiali łyżwiarstwo figurowe, to w środowy wieczór w Katowicach dostaliby niskie noty za styl. Za wynik dostają komplet punktów. I o to teraz przede wszystkim chodzi.
Tym razem trener Janusz Niedźwiedź pokierował się zasadą, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Nowością w kadrze na mecz z GKS-em były tylko powrót do niej Kristoffera Normanna Hansena oraz wejście do niej Wasyla Łytwynenki, który został potwierdzony do gry (wypadli Mateusz Ludwikowski i Daniel Villanueva). Jedenastka była jednak identyczna, jak w niedzielnym zwycięskim meczu z GKS-e
m Tychy. Ten sam skład, też GKS i – o czym marzyli kibice – takie samo rozstrzygnięcie, czyli zwycięstwo – tak się to ładnie układało. Ale punkty trzeba było zdobyć na boisku.
CZYTAJ TEŻ: Małe derby dla Widzewa. Emocjonujące widowisko na Łodziance
Dzień przed meczem w Katowicach komplet wywalczyła Korona Kielce, która w doliczonym czasie gry zgarnęła komplet w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Idealny dla Widzewa byłby w tym spotkaniu remis, ale nie miał na to wpływu. Korona zbliżyła się na punkt i znów trzeba było uciekać.
Widzewiacy od razu przejęli inicjatywę. W swoim stylu długo utrzymywali się przy piłce szukając okazji, by zaskoczyć rywali. Niestety znów brakowało ostatniego podania, zaskoczenia czymś rywali. Ale nie ma sensu się czepiać. Trzeba było cierpliwie czekać. Cierpliwość to było słowo klucz.
Dopiero po 15, 20 minutach, gospodarze trochę się otrząsnęli i zaczęli grać odważniej, ale szczerze pisząc, to nie byli w stanie zagrozić Widzewowi. Dopiero w 22. minucie przed dobrą szansą stanął Filip Szymczak, ale strzelił panu Bogu w okno.
Uczciwie trzeba przyznać, że i łodzianie nie mieli wielu okazji pod bramką GKS-u. Z dystansu strzelał Patryk Lipski, ale po rykoszecie piłka wyszła na róg. Próbował głową Dominik Kun, ale też niecelnie. Sporo strzałów i dośrodkowań katowiczanie zwyczajnie blokowali. Ale wróćmy do słowa „cierpliwość” i dołóżmy do tego odrobinę szaleństwa. W 35. minucie na indywidualną akcję zdecydował się Bartłomiej Pawłowski, który wbiegł w pole karne i mimo interwencji obrońców parł do przodu. Nie zapowiadało się na to, że mu się uda. Tym bardziej, że w końcu upadł na murawę. Wydawało się, że „przyaktorzył”. Sędzia Jacek Małyszek od razu pokazał, że nie da się nabrać, ale… Jest jeszcze VAR. Sprawdzanie tego zdarzenia trwało dobre 5 minuty. Sam arbiter pobiegł do monitora i w końcu zdecydował, że będzie rzut karny. A jednak Pawłowski nie dostanie Oscara. Hubert Sadowski ewidentnie nadepnął widzewiaka i w ten sposób spowodował jego upadek. Do jedenastki podszedł Marek Hanousek i wyprowadził Widzew na prowadzenie, chociaż trzeba przyznać, że bramkarz był bliski odbicia piłki.
Łodzianie do przerwy więc prowadzili. Noty za styl nie mają w tym momencie żadnego znaczenia. To może była gra na trójkę, ale Widzew prowadził i tylko to się liczyło.
Druga połowa zaczęła się – pod względem gry – jeszcze gorzej. I to z obu stron. Poziom meczu był naprawdę słaby. W 58. minucie boisko opuścić musiał Pawłowski, który naciągnął mięsień uda w momencie strzału na bramkę GKS-u. Zastąpił go Hansen.
Potem zasnęliśmy, Obudziły nas zmiany w 69. minucie, bo trener Niedźwiedź chyba też bał się, że zaśnie i wprowadził aż trzech nowych piłkarzy, byśmy się wszyscy przebudzili i chyba przede wszystkim po to, by dać widzewiakom jakiś impuls. Łódzka drużyna prowadziła tylko 1:0, a to zbyt niskie prowadzenie, by już cieszyć się z kompletu punktów. Już cieszyliśmy się, że gra się rozkręci, ale fani GKS-u odpalili „dymy” i sędzia musiał przerwać mecz. Piłkarze poszli do szatni. Jak się okazało, to był dopiero początek. Kibice gospodarzy „bawili” się w najlepsze. Były race rzucane na murawę i bardzo długa przerwa. Wydawało się nawet, że sędzia przerwie mecz i będzie walkower dla Widzewa, ale arbiter jednak nakazał grać dalej. Przerwa trwała chyba – bagatela – ponad 20 minut!
Po wznowieniu gry znów oglądaliśmy słaby mecz. Podskoczyliśmy dopiero w 80. minucie, kiedy przed znakomitą szansą stanął Mateusz Michalski. Niestety bramkarz obronił jego strzał. Szkoda, że Michalski nie uderzał z pierwszej piłki. To chyba byłoby lepsze rozwiązanie.
W odpowiedzi głową strzelał Marcin Urynowicz i było to pierwsze celne uderzenie GKS-u na bramkę Widzewa, ale Ravas bez problemu złapał piłkę.
Była 84. minuta, kiedy Patryk Lipski pięknym podaniem „uruchomił” Przemysława Kitę. Ten wygrał pojedynek biegowy z rywalem i z 17 metrów bez namysłu i z powietrza uderzył na bramkę gospodarzy. I trafił idealnie, cudownie, wspaniale. Widzew prowadził 2:0, a Kita został 22. piłkarzem, który w tym sezonie zdobył gola dla łódzkiej drużyny.
Drużyna trenera Niedźwiedzia nie rozegrała w Katowicach pięknego meczu. Ale, czy jest ktoś kogo to obchodzi? Zdobyła 3 punkty i to jest najważniejsze. I jest pięknie.
GKS Katowice – Widzew Łódź 0:2 (0:1)
0:1 – Hanousek (40., z rzutu karnego)
0:2 – Kita (84.)
GKS: Kudła – Jaroszek, Jędrych, Sadowski – Woźniak, Figiel, Stromecki (46. Urynowicz Ż) , Pavlas (74 Wasilewski) – Błąd, Szwedzik (46. Roginić)- Szymczak.
Widzew: Ravas – Stępiński, Hanousek Ż, Kreuzriegler Ż – Danielak Ż, Kun, Lipski (87. Nowak), Nunes (69. Gołębiowski) – Terpiłowski (69. Michalski), Pawłowski (58. Hansen) – Guzdek (69. Kita).