
Z jednej strony zwycięzców się nie sądzi – Widzew wygrał z Zagłębiem Lubin i gra dalej w STS Pucharze Polski. Z drugiej, gdy patrzyło się na grę widzewiaków, to oczy bolały.
– To był nasz pierwszy celny strzał? To akurat nie świadczy o nas dobrze – stwierdził po pucharowym meczu z Zagłębiem jego bohater Bartłomiej Pawłowski i to mówi wiele o tym, ja zaprezentowali się w środowy wieczór widzewiacy.
Bramka kapitana – napiszmy szczerze bardzo szczęśliwa – padła dopiero w 112. minucie. Wcześniej ponad 16 tysięcy widzów w Sercu Łodzi oglądało męczarnie Widzewa. Niewiele się kleiło. Gra była jednostajna, w wolnym tempie, a podania bezpieczne i przewidywalne. Łodzianie nie byli w stanie niczym zaskoczyć rywali. Ci widzewiaków też nie, ale to przecież nie jest nasz problem.
Tym razem Widzew zagrał na zero z tyłu i to trzeba docenić, chociaż tym razem nie było to aż tak trudne. Owszem, lubiniane od czasu do czasu niepokoili defensywę gospodarzy, ale nie były to ataki huraganowe, a strzały – jeśli w ogóle padały – nie robiły większych problemów Veljko Iliciowi. Ale oczywiście trzeba defensywę docenić.
Im dalej od bramki tym było gorzej. Do składu wrócił Juljan Shehu, ale nie był to dobry występ Albańczyka. Momentami grał nonszalancko przed swoim polem karnym, a z przodu nie potrafił niczym zaskoczyć rywali. To samo można napisać o Franie Alvarezie. U Hiszpana irytowały też zbyt lekkie i zbyt krótkie dośrodkowania, które zdarzają mu się zbyt często. Trzeba szczerze przyznać, że ten albańsko-hiszpański duet nie gra już tak dobrze, jak na początku sezonu. Shehu i Alvarez wygrywali dla Widzewa mecze, teraz są wyraźnie zmęczeni, bez świeżości i błysku.
Środek pola w meczu z Zagłębiem nie działał więc, jak należy. Dobrym porównaniem może być gra Widzewa w pierwszym meczu sezonu właśnie z Zagłębiem. Wtedy też łódzki zespół wygrał, a zwycięskiego gola zdobył Shehu. Wtedy nogi widzewiaków niosły.
Teraz wydaje się, że czerwono-biało-czerwoni mają ciężkie nogi. Brakuje przyśpieszenia, a nawet – chociaż to może tylko wrażenie – sił. Chyba nie powinno się odmawiać im braku chęci i ambicji, tym bardziej w meczu, który daje awans albo go odbiera. Nie ma szansy na poprawkę czy rehabilitację. Tymczasem już po przerwie z piłkarzy jakby uszło powietrze. Chcieli, a nie mogli? Nie gonili do przodu, nie walczyli do upadłego. Są źle przygotowani, przemęczeni? Na pewno w sztabie potrzebna jest dogłębna analiza. Z zespołem pracuje już trzeci trener, zmieniają się też fachowcy od przygotowania fizycznego. Może gdzieś to wszystko się pomieszało…
Widać to nie tylko u Shehu i Alvareza, ale i u skrzydłowych, którzy w tym ustawieniu powinni przecież odgrywać bardzo ważną rolę. Tymczasem to kolejny mecz, w którym Seamuel Akere i Mariusz Fornalczyk po prostu zawiedli. Nie było spektakularnych rajdów, wygranych pojedynków z rywalami, dobrych dośrodkowań, a o strzałach już nawet nie wspominając. Gdy patrzyło się na ofensywną grę Widzewa w tym meczu, to oczy bolały.
Widzew gra dalej o STS Puchar Polski i to najlepsza wiadomość po środowym wieczorze. Zwycięzców się nie sądzi, ale analizować można. I zastanawiać się, co dalej. Bo za Widzewem dwa mecze, w których drużyna grała słabo, a przed nim spotkanie, w którym zawieść nie można. Pojedynek z Legią Warszawa (w niedzielę) to dla kibiców święta wojna. Trzeba będzie zasuwać i grać lepiej w piłkę niż ostatnio. Tylko jak odmienić zespół w tak krótkim czasie. Oby trener Igor Jovićević wiedział, jak to zrobić. – Mamy mocny mental i to zdecydowało – mówił o przyczynach wygranej z Zagłębiem szkoleniowiec łodzian. Ale bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że kluczowe było szczęście (któremu na imię Rafał Gikiewicz). W niedzielę to może nie wystarczyć. I Giki już nie pomoże.