Hitchcock! Cameron! Pasikowski! ŁKS i Puszcza urządziły w niedzielne popołudnie darmowe korepetycje dla początkujących scenarzystów kina akcji. Po obejrzeniu w całości tego meczu kibice ŁKS-u mogą w najbliższym czasie darować sobie okresowe badania kardiologiczne.
Mecze tego sezonu pozwalają nam zapoznać się z całą paletą taktycznych rozwiązań, które trenerzy kolejnych drużyn starają się wprowadzić w życie, aby zneutralizować atuty ŁKS-u. W niedzielne popołudnie w wykonaniu piłkarzy z Niepołomic zobaczyliśmy w pierwszych minutach kompletnie inną grę niż ta, która kilka dni wcześniej zapewniła Radomiakowi zwycięstwo nad ówczesnym liderem z Łodzi. Zamiast cofniętej linii obrony i twardej organizacji gry w defensywie niepołomiczanie zaprezentowali agresywne nastawienie i pressing, którym starali się zmusić łodzian do błędu.
Już po kilkunastu minutach było całkowicie jasne, że zatrzymywanie ełkaesiaków pressingiem było próbą gaszenia pożaru benzyną. ŁKS z łatwością przełamywał opór rywali i bez większych problemów dostawał się pod ich pole karne (w dziesięć minut ełkaesiacy oddali więcej celnych strzałów niż przez cały mecz w Radomiu). W jednej z takich sytuacji po starciu w polu karnym Mariusz Złotek wskazał na jedenasty metr od bramki, a Dominguez z łatwością zwiódł bramkarza.
Ledwie diody składające się na wielką czerwoną „jedynkę” na tymczasowej tablicy świetlnej stadionu przy al. Unii zdążyły się porządnie rozgrzać, a już trzeba było poszukiwać przycisku uruchamiającego „dwójkę”! Podwyższenie wyniku zajęło biało-czerwono-białym dokładnie 98 sekund. Przemysław Sajdak przejął piłkę w środku pola, wyminął defensywę Puszczy, ruszył w stronę bramki i oddał mocny strzał po ziemi. Gabriel Kobylak sparował piłkę, a do tej dopadł Maciej Wolski i zdobył bramkę na 2:0. Na tym etapie spotkania mecz zapowiadał się na jednostronne widowisko. Nic nie zapowiadało czekających nas emocji.
Kolejne minuty kibice ŁKS-u oglądali ze spokojem, choć ich tętnom skoczyło z pewnością w 16. minucie po mocnym strzale z obrębu pola karnego, który wybronił Arkadiusz Malarz. Kiedy wydawało się, że ŁKS całkowicie kontroluje przebieg spotkania i czeka go jedynie misja spokojnego dowiezienia prowadzenia do końca na kibiców łodzian spadła jak grom z jasnego nieba 25. minuta.
Do sytuacji sam na sam z Arkadiuszem Malarzem znienacka doszedł wówczas były piłkarz ŁKS-u, Wiktor Żytek. Kapitan łódzkiej ekipy już sposobił się do interwencji, ale wtedy akcję zdecydowanym wejściem przerwał Maciej Wolski. Żytek padł na murawę, a sędzia Złotek wyrzucił Wolskiego z boiska i podyktował rzut wolny z okolic osiemnastego metra. Zawodnicy Tomasza Tułacza rozegrali go w nietypowy sposób – ustawili przed murem obrońców ŁKS-u drugi, dodatkowy mur. Tworzący go piłkarze tuż przed strzałem Żytka rozpierzchli się we wszystkie strony. Zmyliło to najwyraźniej Malarza, który przepuścił piłkę, choć strzał nie należał do najtrudniejszych – piłka leciała po ziemi w środek bramki. Przy al. Unii zrobiło się nerwowo.
Po zejściu z boiska strzelca pierwszej bramki nie oglądaliśmy już tak zdecydowanej dominacji ŁKS-u, jednak osłabieni łodzianie wciąż byli w stanie stwarzać zagrożenie pod bramką Puszczy. W 33. minucie Michał Trąbka obił poprzeczkę bramki gości po pięknym strzale zza pola karnego. Trzy minuty później ełkaesiacy znów znaleźli się w polu karnym rywala. Kobylak rzucił się pod nogi Sajdaka, próbując wyłuskać piłkę, jednak interweniował tak nieroztropnie, że sfaulował młodzieżowca ŁKS-u (sytuacja widoczna na zdjęciu u góry strony). Chwilę później obejrzeliśmy dokładną rekonstrukcję sytuacji z dziewiątej minuty. Do piłki podszedł Dominguez, uderzył po ziemi w prawy róg bramki, Kobylak rzucił się w róg lewy i ŁKS ponownie prowadził dwoma bramkami.
Po przerwie oglądaliśmy w wykonaniu obu zespołów grę ambitną i ofensywną, ale jednocześnie rwaną, nerwową. Ani jedna, ani druga ekipa nie była w stanie na dłużej dojść do głosu; gra nie wyglądała jak piłkarskie widowisko par excellence, lecz raczej jak próba sił, która zadecyduje o tym, jak będzie przebiegać druga połowa. Z przepychanek początkowych minut drugiej części gry zwycięsko wyszła Puszcza. W 56. minucie Łukasz Spławski dostał piłkę w minimalnej odległości od bramki Malarza, umiejętnie się zastawił, odwrócił się i strzałem po dalszym słupku zdobył bramkę kontaktową.
ŁKS szybko wypracował sobie okazję, by odpowiedzieć na tę bramkę – już kilkadziesiąt sekund później Pirulo znalazł się w sytuacji sam na sam, jednak trafił prosto w bramkarza Puszczy i piłka wyszła za linię końcową. Złotek przyznał ŁKS-owi rzut rożny, Michał Trąbka po odegraniu Pirulo dośrodkował w pole karne, defensorzy gości wybili piłkę, ale błyskawicznie dopadł do niej Antonio Dominguez, który pewnie uderzył w prawy róg, kompletując hat-tricka – było 4:2!
Spokój biało-czerwono-białych nie trwał długo…. 70. minuta, rzut wolny dla Puszczy w bocznej strefie boiska, dośrodkowanie Michała Kleca, strzał głową Żytka, piłka prześlizguje się po rękawicach interweniującego Malarza i… nikt nie ma już wątpliwości, że temperatura tego szalonego spotkania będzie w ostatnich minutach ogromna.
Po tej bramce Puszcza złapała wiatr w żagle. Już pięć minut później obejrzeliśmy kolejny zwrot akcji – podopieczni Tomasza Tułacza ponownie remisowali! Katem ŁKS-u już po raz trzeci okazał się Wiktor Żytek, który po rzucie rożnym wpadł z piłką w pole karne i pokonał Arkadiusza Malarza.
Końcówka spotkania to iskry sypiące się po boisku (iskrzyło nie tylko na murawie – żółtą kartkę obejrzał jeden z asystentów Wojciecha Stawowego), ambitna walka, gwałtowne zrywy obu zespołów i obraz gry, po którym nie tak łatwo byłoby wywnioskować, który zespół gra w osłabieniu. Ostatecznie wynik spotkania nie uległ już jednak zmianie.
Osiem bramek, dwa hat-tricki, dwa rzuty karne, czerwona kartka – osłabiony ŁKS zdobywa ostatecznie jeden punkt w szalonym meczu z Puszczą, choć gdyby nie czerwona kartka Wolskiego losy tego spotkania mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
Fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport