Siedem straconych goli w meczu z niżej notowanym zespołem i dramatyczne braki w obronie – trudno nie martwić się o defensywę Widzewa.
A ta nie była zbyt szczelna już jesienią. Łódzka drużyna straciła ich 25, co daje średnią 1,38 na mecz. To sporo. Do tego trzeba doliczyć pięć goli straconych w trzech spotkaniach Pucharu Polski. Wstydliwy w defensywie był zwłaszcza pojedynek z Lechią Zielona Góra, w którym trzecioligowiec wbił Widzewowi trzy gole. Łodzianie nie byli w stanie odsunąć rywali od swojej bramki, momentami bronili się wręcz rozpaczliwie i nieskutecznie, bo przecież gole rywale zdobywali tuż przed końcem regulaminowego czasu gry, a potem chwilę przed końcem dogrywki. Do rozstrzygnięcia potrzebne były rzuty karne.
CZYTAJ TEŻ: Ile są warci piłkarze Widzewa? I dlaczego tak mało
W lidze Widzew po jesieni jest 9. w tabeli. Z zespołów, które są wyżej, tylko Motor Lublin (30) oraz Cracovia (28) straciły więcej goli. Tyle że zespół z Krakowa jest na plusie, bo strzelił 36 bramek. To razem z Legią Warszawa najwięcej w PKO Ekstraklasie. Widzew bilans ma na minusie – stracił 25 goli, a zdobył 24.
I jeszcze coś – tylko trzy razy (na 21 meczów) zespół Daniela Myśliwca zagrał na zero z tyłu. Podsumowując więc – widzewska defensywa nie jest szczelną formacją.
Jaka będzie wiosną? Na razie wszystko wskazuje na to, że lepiej nie będzie. Mało tego, można chyba zacząć się bać. Wszystko przez to, co wydarzyło się w ostatnim czasie, podczas zgrupowania w Turcji.
Na obóz do Antalyi nie poleciał Fabio Nunes. Trener Myśliwiec w ogóle nie chce go w kadrze. W obronie nie chciał już wcześniej. Portugalczyk grał u niego dość regularnie, ale nie po lewej stronie obrony, tylko na prawym skrzydle w pierwszej linii. Dzisiaj być może Nunes by się przydał, jako zawodnik, który może też występować na prawej stronie obrony. W przeszłości był już prawym wahadłowym, jeszcze u Janusza Niedźwiedzia. Ale nie ma go i koniec tematu, chociaż pensje wypłacać mu trzeba.
CZYTAJ TEŻ: Widzew ściąga ze Słowacji. Czy mu się to opłaca?
Nie ma też Kreshnika Hajriziego, nominalnego środkowego obrońcy, który z pewnością mógłby też grać na lewej stronie defensywy. Jego też nie chciano już w drużynie i poszedł na wypożyczenie do FC Sion.
Następnie z powodu kontuzji wypadł pewniak Myśliwca do gry na stoperze (bliżej lewej flanki) Juan Ibiza. Z tego samego powodu zgrupowanie opuścił Lirim Kastrati, nominalny prawy obrońca. A niedługo po nim urazu mięśniowego doznał Marcel Krajewski, również grający po prawej stronie bloku defensywnego. Sytuacja Widzewa jest więc naprawdę słaba.
W kadrze z obrońców więc obecnie Mateusz Żyro, Luis da Silva, Samuel Kozlovsky, Paweł Kwiatkowski oraz pozyskany w trybie pilnym Polydefkis Volanakis. Gdy z powodu kontuzji wypadł Ibiza, a Hajrizi odszedł, działacze szybko zareagowali. Dyrektor sportowy Tomasz Wichniarek od razu zakomunikował na oficjalnej stronie klubu, że klub szuka środkowego obrońcy i rzeczywiście szybko do widzewiaków dołączył Grek z ligi słowackiej. Teraz gdy wypadli Kastrati i Krajewski, nic takiego nie miało miejsca. Być może w klubie doszli więc do wniosku, że drużyna sobie poradzi i bez nich. Na zgrupowanie doleciał tylko grający po prawej stronie defensywy Piotr Gajewski. To jednak młody piłkarz praktycznie bez żadnego doświadczenia.
Brak nominalnych prawych obrońców komplikuje jednak nawet zwykłe gry podczas treningów. A w środę Widzew rozegra nie jeden, a dwa sparingi. Piłkarzy potrzebny do gry na prawym boku przydałoby się minimum dwóch, a najlepiej trzech, czterech. Zresztą po drugiej stronie też nie ma wielkiej konkurencji. Są Kozlovsky i traktowany bardziej jako stoper da Silva. Do tego młody Jakub Grzejszczak.
Na pewno potrzebne będą roszady i przesunięcia. Najbliżej gry na prawej stronie wydaje się Paweł Kwiatkowski. Kto jeszcze? Naprawdę trudno zgadnąć.
Być może do zespołu dołączy ktoś nowy, ale jak tłumaczył prezes Michał Rydz, trzeba być cierpliwym. Nie wiadomo też, czy w ogóle Widzew miał w planach sprowadzenie prawego obrońcy, bo przecież jeszcze kilka dni temu miał dwóch.
Widzewska defensywa nie była mocna jesienią. To, co się dzieje teraz, to gra na dużym ryzyku, wręcz stąpanie po cienkim lodzie. Po sparingu z Zagłębiem Lubin, w którym Widzew stracił rekordową liczbę aż siedmiu goli, w klubie chyba powinna zapalić się czerwona lampka. Nie wygląda jednak na to, by ogłoszono alarm.