Spotkaliśmy się dwadzieścia pięć lat po wspólnej grze w Lidze Mistrzów. Najpierw krótka uroczystość w widzewskim muzeum, towarzyszył nam zapętlona powtórka telewizyjnych meczów z Broendby dających awans do piłkarskiego raju. Ciągle te same akcje, gole, interwencje i podniecony głos komentatora.
Nieśmiałe uśmiechy starszych panów i trochę spięta atmosfera, my, próbujący się wtopić w tło eksponatów. Żarty, że możemy już się przygotować na wejście do gabloty. Krótkie przemówienia, autografy, pamiątkowe zdjęcia i po chwili przemieszczamy się na zewnątrz pod pamiątkową tablicę. Ponownie słowo wstępne… zrywam szalik odsłaniając tablicę. Jest czarna… złota czcionka nazwisk przypomina, że staliśmy się historią, przeszłością. Żarty kolegów zmuszają prowadzącego uroczystość do wręczenia mi mikrofonu.
Próbujemy przejść na trybuny, osaczeni przez kibiców żądnych autografów mamy dowód, że pamięć o naszej grze jest wciąż żywa.
Wchodzimy na murawę tuż przed meczem dzisiejszego Widzewa, część trybun już zapełniona. Trwa rozgrzewka zespołów… idziemy statecznym krokiem, czasem ktoś podbiegnie… ciężkim truchtem. Wyczytane nazwiska wzbudzają reakcje trybun. Stoimy. Migotanie pamięci… wychodziliśmy na inny stadion, ale w tym samym miejscu, dawno temu. Zapach wilgotnej murawy, czucie trawy… dziś pod butami bez korków. Gest pozdrowienia w stronę trybun i już jesteśmy… na drugim planie, w loży, z której możemy tylko patrzeć.
Meczu prawie nie oglądamy, jest alkohol, dużo opowieści, aktualizowanie informacji życiowych.
Citek usiłuje rozbawić towarzystwo swoim zgryźliwym poczuciem humoru. Szczęśniak elokwentną historią chce nas zaskoczyć punktem kulminacyjnym opowieści. Radek Michalski wiecznie wesoły i polewający, Marek Bajor nie odrywający oczu od boiska, Wycisz wyciszony jak zawsze, wyglądający jakby zaraz mógł grać dwa mecze tuż po sobie…
Odniosłem wrażenie, że jesteśmy jak ten film z meczu w muzeum, zapętleni w czasie, ciągle tacy sami mimo, siwych włosów, albo ich braku, mimo zmarszczek i nadwagi. Pewnie trochę zapomniani przez młodszą część kibiców, lecz dzięki tej tablicy i muzeum trochę dłużej żywi.
Zniknęło nagle te dwadzieścia pięć lat…