W piątek wracają na boiska piłkarze Ekstraklasy, a do Ekstraklasy wraca ŁKS i wraz z nim derby Łodzi. Lepszej informacji dla kibiców z naszego regionu być nie mogło.
– Nareszcie mogłem znów z czystym sumieniem kupić abonament Canal+, bo będziecie pokazywać mój klub. Paradoksalnie jednak nową przygodę z Waszą stacją zacząłem od serialu o Widzewie, obejrzałem na raz wszystkie odcinki. Taki mam głód piłki w Ekstraklasie – powiedział mi jeden z moich znajomych. A jego podejście dobrze obrazuje nastroje w mieście.
– Ja to bym się cieszył, gdyby ŁKS awansował do Ekstraklasy. Będzie dodatkowa mobilizacja dla nas wszystkich, dla całego środowiska. Także dla naszych sponsorów, by nie zostać w tyle – mówił mi z kolei w swoim stylu kilka miesięcy temu Mateusz Dróżdż. Prezesa na stanowisku już nie ma, ale mobilizacja przy al. Piłsudskiego rzeczywiście powinna być szczególna, bo przecież po raz pierwszy od ponad 10 lat walka o nieoficjalny tytuł mistrza Łodzi rozegra się nie w niższych ligach, a w Ekstraklasie.
W życiu czuję się młodo, ale gdy zerkam czasem na archiwalne wyniki, zdaję sobie sprawę, ile już lat pracuję w zawodzie: pierwszy artykuł do krakowskiego „Tempa” napisałem w 1994 roku, a w Canal+ jako gość Ligi+ u Andrzeja Twarowskiego wystąpiłem pierwszy raz ponad 15 lat temu. Jako reporter debiutowałem z kolei podczas derbów Krakowa, kilka dni po powrocie z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 rok. Szmat czasu, nie da się ukryć.
Derby to derby, zawsze wywołują dodatkowy dreszczyk lub poważny dreszcz emocji, nawet jeśli nie jest się emocjonalnie związanym z żadną drużyną. Mam w Warszawie kolegę, który twierdzi, że zawsze niesamowicie czeka na derby Łodzi i transmisji z nich nie przegapi, a jego zdaniem mają tylko jedną wadę: że nie kończą się podwójnym walkowerem. Poczucie humoru kolegi szanuję, podobnie jak szczerość kogoś związanego z innym miastem – derby Łodzi mają w sobie pewną magię.
Największą miały oczywiście pod koniec lat 90-tych, gdy po dwóch mistrzostwach Polski zdobytych przez Widzew na tronie zasiadł ŁKS. Wtedy Łódź była małą piłkarską stolicą kraju i to do nas jako łódzkich korespondentów gazet krajowych najczęściej dzwoniły telefony. Potem zaczęły się kłopoty jednych i drugich, walka o ligowy byt i przetrwanie samo w sobie. Derby te nieco przygasły: ładunek emocjonalny związany z tym meczem był odwrotnie proporcjonalny do poziomu, najczęściej zdecydowanie niezadowalającego. Trochę mi przypominającego rozgrywane w latach 80-tych na zaśnieżonym lub oblodzonym stadionie Orła lutowe spotkania, bodaj o Puchar Wyzwolenia Łodzi, gdy Widzew i ŁKS spotykały się najczęściej w finale, a kibice obu drużyn urządzali potem gonitwy połączone z bijatykami nie tylko na obiekcie, ale i wokół niego. Oby tamte czasy już nie wróciły. Bo choć nadal mam świadomość, że czas, gdy ktoś w koszulce ŁKS lub Widzewa będzie mógł spokojnie przejść całą Piotrkowską prędko nie nadejdzie, to jednak mam też wrażenie, że trochę się jednak fani obu drużyn, zwłaszcza ci najbardziej zagorzali, trochę cywilizują i biją raczej z tymi, z którymi na bijatykę się umawiali.
W tym sezonie, w sobotę 12 sierpnia, na stadionie Widzewa liczymy na zdecydowanie więcej. Do derbów czasu już jednak niewiele, a ja mam wrażenie, że więcej by je wygrać zrobił latem ŁKS. Oczywiście może się okazać, że Fran Alvarez stworzy magiczny duet z Jordim Sanchezem, który odżyje u boku kumpla z Albacete a Imad Rondić będzie grał tak, jak 3 lata temu chcieli by grał w Slovanie Liberec, ale trudno nazwać te uzupełnienia składu pewniakami. Najsolidniej wygląda na papierze Luis Silva, wzmocnienia w obronie się przydadzą, ale nadal trudno nazwać kogoś z przychodzących znaczącym wzmocnieniem składu. Widzew nie jest tym klientem, który wchodzi do restauracji i wybiera z menu to, na co ma ochotę, a czeka raczej, co znajdzie się w wieczornej promocji podczas happy hour.
W tym czasie ŁKS finalizuje umowę sprzedaży udziałów w klubie i widać, że finansowo już teraz wygląda solidnie. Do klubu wrócił Dani Ramirez, który na pewno ma papiery na świetną grę w Ekstraklasie, przyszedł też będący synonimem ligowej solidności Marcin Flis, udało się na trwałe wyciągnąć z Wisły Płock Michała Mokrzyckiego, ważne ogniwo środka pola. ŁKS zacznie też ligę jako mistrz I ligi, zespół mający przekonanie, że potrafi grać ładnie i skutecznie, a na Widzewie wciąż pobrzmiewają echa koszmarnej wiosny.
CZYTAJ TEŻ: Transfery ŁKS i Widzewa – jedni nie mają, drudzy nie potrafią?
– Zamknęliśmy jej temat pod koniec sezonu, teraz przed nami zupełnie nowy sezon – mówił na dzisiejszej konferencji prasowej Patryk Stępiński, ale kapitan Widzewa musi mieć świadomość, że jeśli z kolegami nie pokona Puszczy Niepołomice, wszyscy od razu przypomną, że w tym roku wygrali na własnym stadionie tylko jeden jedyny mecz. A w całym sezonie gorzej od gospodarzy z Piłsudskiego (18 punktów) grali na własnym stadionie tylko piłkarze Zagłębia (17) i Miedzi Legnica (16).
– Naszym celem jest poprawa wyniku z poprzedniego sezonu, czyli miejsce wyższe od 12. – mówił na konferencji Tomasz Wichniarek. Trudno oprzeć się wrażeniu, że drugi sezon będzie dla Widzewa trudniejszy niż pierwszy i znów bardzo ważny będzie jesienny start.
Początek będzie też kluczowy dla ŁKS. Mecz mistrza I ligi ze zdobywcą Pucharu Polski Canal+Sport pokaże w piątek w odkodowanym okienku na YouTube, cały kraj zobaczy więc, w jakiej formie są podopieczni Kazimierza Moskala. Łodzianie będą mieli do wygrania więcej niż tylko trzy punkty w meczu na inaugurację: albo nabiorą jeszcze większego przekonania, że przeskok z I ligi do Ekstraklasy nie musi być skokiem przez przepaść, a może być jedynie dłuższym krokiem we właściwą stronę, albo przekonają się, ile brakuje im do jednego z ligowych faworytów.
Jedno jest pewne: zarówno dla Widzewa, jak i dla ŁKS ten sezon nie będzie łatwy, oba kluby czeka solidne wyzwanie. A co najważniejsze: na kibiców w Łodzi i całej Polsce znów czekają jedne z najsłynniejszych derbów w kraju.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport