To chyba nie był dobry moment na przerywanie gry, bo widzewiacy atakowali, raz po raz tworząc zagrożenie pod bramką Radomiaka. Niestety szwankowała skuteczność. Ale można było mieć nadzieję, że w końcu coś wpadnie, drużyna wyrówna i może pokusi się nawet o coś więcej. Przewagę Widzew miał w tym okresie ogromną. Niestety wtedy sędzia Paweł Raczkowski zmuszony był przerwać mecz. I przerwa trwała dość długo, bo zadymienie było ogromne. Dym nie chciał ulecieć znad murawy.
Podczas przerwy piłkarze Radomiaka mogli odpocząć. Jest też przypuszczenie, że widzewiacy mogli wypaść z rytmu. Trener Janusz Niedźwiedź nie zwalił jednak winy na kibiców. Wręcz przeciwnie. – Przy 2:1 rzeczywiście byliśmy blisko, ale to my sami sobie przeszkodziliśmy naszą olbrzymią nieskutecznością. Nie lubię szukać wymówek. Mogliśmy ten mecz wygrać 5:3 i nikt by nie narzekał, że straciliśmy 3 gole. To nasza odpowiedzialność i bierzemy to na siebie – stwierdził trener Widzewa. – Mamy teraz 6 dni, to nie jest dużo, do kolejnego meczu. Nie ma innej drogi – nie ma co przeżywać tego co się stało, tylko pojechać do Kielc i wycisnąć maksa z tej rundy.