W poniedziałkowym meczu z Sandecją Nowy Sącz punkt dla Widzewa uratował rezerwowy Paweł Tomczyk. Jak było wcześniej?
Gdy trener wpuszcza na boisko jakiegoś piłkarza, a ten strzela gola, najlepiej takiego, który daje drużynie wygraną, albo przynajmniej punkt, mówi się, że trener „miał nosa”. Nie ma w tym wielkiej logiki, bo przecież żaden szkoleniowiec nie może wiedzieć, że akurat ten piłkarz zdobędzie bramkę. To raczej jedno z banalnych komentatorskich powiedzonek, ale sprawdzić, jak to wyglądało w tym sezonie w Widzewie, można.
Za drużyną czerwono-biało-czerwonych już 18 kolejek w Fortuna 1. Lidze i dwa mecze w Pucharze Polski. I po ich sprawdzeniu okazuje się, że gol Tomczyka w sobotni wieczór w Nowym Sączu był czymś niezwyczajnym. Po raz pierwszy w tym sezonie zdarzyło się bowiem, by piłkarz wprowadzony przez trenera Widzewa w trakcie meczu zdobył bramkę, która zabrała rywalom punkty.
Nie oznacza to, że tej jesieni rezerwowi nie strzelali goli. Strzelali, ale nie było ich zbyt wiele. W 3. kolejce bramkarza Chrobrego Głogów pokonał żółtodziób Bartosz Guzdek. To było pierwsze trafienie 19-latka w lidze, ale nie zmieniła losów meczu. Guzdek co prawda strzelił gola w 90. minucie, ale tylko dobił rywali, bo wcześniej Widzew prowadził 1:0.
W 6. kolejce było podobnie. Tym razem do siatki trafił rezerwowy Patryk Mucha. Strzelił piękną bramkę, ale też na „dobicie”, bo Widzew prowadził wtedy z Górnikiem Polkowice 3:2.
W 10. kolejce bramki po wejściu na boisko z ławki strzeliło aż dwóch rezerwowych – Guzdek oraz Kacper Karasek. Drużyna z Serca Łodzi wygrała ze Skrą Częstochowa 4:0. Później był już tylko Tomczyk i jego gol z Sandecją. Podsumowując więc, z 32 bramek, jakie Widzew zdobył w tym sezonie w lidze oraz sześciu z Pucharze Polski, tylko pięć z nich strzelili piłkarze, którzy wchodzili na boisko z ławki. Trzy z pięciu takich trafień to dzieło młodzieżowców.
Sprawdźmy jeszcze jedną rzecz – ile razy w tym sezonie Widzew w ogóle odwracał losy meczu. Było tak w 2. kolejce, kiedy drużyna trenera Niedźwiedzia przegrywała na wyjeździe z Zagłębiem Sosnowiec, by wygrać 2:1. Z Górnikiem Polkowice Widzew też przegrywał, ale ostatecznie wygrał 4:2. Najbardziej spektakularna remontada miała jednak miejsce w kolejce numer 14 w derbach Łodzi. Widzew przegrywał z ŁKS-em 0:2, ale w 87. minucie Tomasz Dejewski dał swojej drużynie remis.
Kolejny raz punkt udało się uratować w meczu 16. kolejki, kiedy widzewiacy przegrywali w Sercu Łodzi z Miedzią Legnica 0:1. Jeszcze przed przerwą wyrównał jednak Daniel Tanżyna i tak już zostało. Ostatnie odrobienie strat przez łódzką drużynę nastąpiło w ostatni poniedziałek.
Przy okazji warto przypomnieć, że wiele lat temu Widzew przegrywał w jednym ważnym meczu 0:2 do 86. minuty, a zdołał wygrać 3:2 i dzięki temu sięgnął po mistrzostwo Polski. To najlepszy dowód na to, że warto grać do końca.