Franciszek Smuda powiedział kiedyś, że wystarczy mu spojrzeć jak piłkarz wchodzi po schodach, by ocenić, czy nadaje się do jego drużyny. Tej, która potrafiła zakończyć sezon bez porażki. Trener oczywiście przesadzał, ale w najlepszych latach swojej kariery wielokrotnie dziwiłem się słysząc jego kategoryczne oceny, szczególnie te krytyczne. Pamiętam wiele nazwisk i do dziś nie mogę zrozumieć, że większość opinii się potwierdziła. Im więcej czasu upływało od sukcesów, tym szkoleniowiec częściej się mylił, zwłaszcza w drugą stronę, czyli wróżąc może nie wielką, ale dużą karierę.
Dlaczego wracam do zamierzchłych czasów? Bo Smuda musiał piłkarza zobaczyć w grze, żeby przekonać się o jego potencjale. Większość kandydatów w tamtym czasie to były polskie gwiazdy, doskonale prześwietlone piłkarsko. Widzew miał wtedy ogromne możliwości, mógł ściągnąć niemal każdego Polaka, ale wielu chętnych było odprawianych, ponieważ nie pasowali do drużyny charakterologicznie. Pamiętam jednak, że każdy mniej znany kandydat na widzewiaka był kilkakrotnie oglądany przez współpracowników Smudy czy nawet trenerów drużyn młodzieżowych. Ostatnim, który jechał na obserwację, był zwykle Smuda i wtedy zapadała decyzja o transferze.
Dlaczego o tym piszę? Bo niedawno przeczytałem wypowiedź dyrektora sportowego Widzewa, który tłumaczył, że szukając wzmocnień przeglądają oferty od menedżerów, następnie wprowadzają dane do komputera i w ten sposób selekcjonują kandydatów. Wiem, że czasy się zmieniły, choćby dlatego, że tego felietonu nie piszę na maszynie, ale w komputerze. Ale nie wierzę, że w piłce nożnej program komputerowy, nawet najlepszy, jest w stanie zastąpić fachowej oceny, obserwacji, wywiadu środowiskowego.
Moją tezę potwierdza ocena transferów Widzewa w ostatnich kilku okienkach. Zdecydowaną większość nowych zawodników trudno uznać za wzmocnienia. Owszem, czasami trafi się ktoś naprawdę wartościowy, jak Henrik Ravas czy Juan Ibiza, ale to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Zresztą obaj zostali sprowadzeni w trybie awaryjnym, bez tzw. skautowania, o którym tak wiele słyszę. Większość pozostałych piłkarzy nadaje się co najwyżej do walki o utrzymanie w ekstraklasie.
Dawno temu trener Leszek Jezierski, pytany, co z transferem na Zachód Tomasza Cebuli, odpowiadał, że zainteresowanie jest ogromne. A przedstawiciele bogatych klubów ścigają się, by jako pierwsi dojechać na stadion ŁKS i zderzają się przed bramą, dlatego nikt nie dociera… Być może niemoc transferowa Widzewa wynika z tego, że ofert jest tak wiele, że komputer nie jest w stanie ich zweryfikować i sprowadzani są zawodnicy o co najwyżej przeciętnych umiejętnościach. ŁKS sprawia wrażenie, jakby nie miał komputera z programem transferowym, dlatego bierze wszystkich, którzy są chętni.
A już poważnie, to we wtorek Widzew wylatuje na zgrupowanie do Turcji. W drużynie, która – przypomnę – ma cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, przegrała trzy ostatnie mecze ligowe w 2023 roku i sprzedała najlepszego zawodnika, nie ma ani jednego transferu. Mało tego, brakuje nawet uzupełnienia, gdyż nowy bramkarz doznał kontuzji na pierwszym treningu. Jedyny poważny kandydat wybrał grę w Turcji, gdzie zapewne zapłacą mu kilka razy więcej niż w Łodzi.
Ciekawi mnie, co tzw. pion sportowy zajmujący się transferami robił od 31 sierpnia do stycznia, kiedy był czas na szukanie wzmocnień? Dyrektor sportowy mówił w wywiadach, że pracuje nad poszukiwaniem wzmocnień, ale zapewne komputer się popsuł i dane bezpowrotnie przepadły. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć obecnej sytuacji. I nie dziwię się, że rozwój klubu, czyli np. wzrost budżetu, nie przekłada się na lepsze wyniki sportowe.
PS. A’propos wchodzenia po schodach i możliwościach zawodników, to latem 2005 roku wchodziłem na piętro starego budynku, a przede mną szedł wysoki młody człowiek. Po sposobie chodzenia, dość specyficznym, nie było widać, że jest sportowcem – przypuszczałem, że to kibic, który przyszedł po karnet. Gdy się odwrócił w sekretariacie, okazało się, że był to Bartłomiej Grzelak, którzy w następnym sezonie strzelił 20 goli i wprowadził Widzew do I ligi. Po tym, jak szedł, nigdy bym nie przypuszczał, że będzie takim wzmocnieniem.