Trener Janusz Niedźwiedź tradycyjnie rozłożył na czynniki pierwsze ostatni mecz Widzewa.
Kilka minut zabrakło, by Widzew po raz drugi w tym sezonie cieszył się ze zwycięstwa na stadionie rywala. W doliczonym czasie gry Konrada Reszkę pokonał strzałem z daleka Łukasz Grzeszczyk i łódzka drużyna straciła dwa punkty. Dla wielu punkt wywalczony na wyjeździe i to z bardzo trudnym rywalem, byłby dobrym wynikiem. W Widzewie pozostał jednak ogromny niedosyt. – Wiadomo było, że czeka nas bardzo trudny mecz – komentuje trener Janusz Niedźwiedź. – Trener GKS powiedział, że chcą być w ekstraklasie – to jasny przekaz. Zbudowali drużynę, są ze sobą już długi i już w ubiegłym sezonie byli blisko. Teraz chcą zrobić wszystko, by się w ekstraklasie znaleźć. W meczach z takimi drużynami trzeba skupienie i koncentrację zachować do samego końca.
Trener Widzewa w klubowym radiu ocenił też cały mecz, dwie połowy, fazy lepsze i te gorsze. – W pierwszej połowie była nasza duża dominacja: posiadanie piłki, budowanie gry. Dochodziliśmy do takich „półsytuacji”, mieliśmy dwa, trzy groźne strzały. Wydawało się, że gol dla nas wpadnie, ale zabrakło lepszego dołożenia nogi Bartka Guzdka – mówi. – W drugiej połowie gra się bardziej wyrównała. Robiliśmy zmiany i Radek Gołębiowski zaraz po wejściu mógł się wpisać na listę strzelców. Za chwilę Montini świetnie dograł do Karola Danielaka i zdobyliśmy gola. Był taki moment, gdy wydawało się, że Tychy nie mogą wiele zrobić, nie dawaliśmy się zepchnąć do defensywny. Ale rywale angażowali coraz więcej ludzi do ataku, np. bocznych obrońców. Zaczęli grać jeszcze prostszymi środkami. Gdy piłka jest w powietrzu, to nie ma się nad nią kontroli. W takim przypadku trzeba się bardzo dobrze ustawiać i być skupionym. Nam się ta sztuka udawała do 91 minuty. W końcu popełniliśmy błąd. Wcześniej zbyt głęboko się cofnęliśmy, trochę przez nasze zachowanie, trochę przez większe zaangażowanie rywali w ataki. My po przechwytach nie potrafiliśmy się utrzymać przy piłce, oddalić ją od bramki i dać sobie trochę wytchnienia. Zabrakło nam dojrzałości, zamiast podać do przodu, podawaliśmy do tyłu i z tego też brały się sytuacje GKS – tłumaczy.
Niedźwiedź nie chciał powiedzieć, kto konkretnie odpowiada za straconą bramkę. – Bo to cały zespół. Najpierw nie skróciliśmy linii obrony, potem zbyt wielu zawodników za głęboko się cofnęło, a do tego nie odbudowaliśmy ustawienia. Pokażę piłkarzom podczas analizy, co było źle. Nie po to, by im to wytykać, ale po to, by w przyszłości takich sytuacji unikać. To brak koncentracji, ale przecież przychodzi zmęczenie, itp. – mówi.
W tym sezonie Widzew u siebie wygrał wszystkie mecze, a na wyjazdach zwyciężył raz, dwa razy zremisował i raz przegrał. Kibice pytają, dlaczego te wyniki tak się różnią. – Myślę, że trochę żyjemy zeszłym sezonem – uważa Niedźwiedź. – Żeby ocenić, jak ta nowa drużyna spisuje się na stadionach rywali, trzeba jej dać co najmniej 10 meczów na wyjazdach. Jeśli z nich wygramy tylko dwa, to będzie można powiedzieć, że jest źle. Dla nas ma nie być różnicy, mamy robić i u siebie, i na boisku rywali, to samo co na treningach, nie musimy się zmieniać.
I dodaje: – Oczywiście 17 tysięcy kibiców na trybunach robią wrażenie na przeciwnikach, a my czujemy się świetnie. Ale nie można do tych meczów podchodzić inaczej, niż do tych na stadionach poza Łodzią.
Niedźwiedź w klubowej audycji odpowiadał też na pytania o poszczególnych piłkarzy. Tłumaczył m.in. dlaczego wprowadził na boisko Tomasza Dejewskiego. Szkoleniowiec wyjaśnił, że chciał podwyższyć defensywę, bo bardzo groźny był prawie dwumetrowy Tomas Malec. Chwalił m.in. Mattię Montiniego za akcję przed gole i piękną asystę. – Teraz, gdy już więcej z nami potrenował, to myślę, że będzie nam dawał to, co przy tym golu. Pięknie zgasił piłkę i to pokazuje że ma bardzo duże umiejętności. Potem było świetne dośrodkowanie i to lewą, gorszą nogą – mówi.
Przy Marku Hanousku trener Widzewa wręcz rozpływał się w zachwytach i słusznie, bo Czech znów zagrał bardzo dobrze. – Praca z Markiem to ogromna przyjemność, trudno to popisać. To tytan pracy, o takich zawodnikach mówi się, że odpoczywa w biegu. Zdarzają mu się słabsze momenty, ale on to widzi i chce pracować. To serce, charakter, organizacja i pokora. Imponuje mi to – chwali Niedźwiedź.
A co z kontuzjowanymi i chorymi piłkarzami? Juliusz Letniowski, któryw Tychach nie wystąpił, jest tylko przeziębiony. W poniedziałek ma wrócić do treningów, ale może jeszcze dostanie wolne, jeśli nie będzie się czuł idealnie. – Dominik Kun dzisiaj będzie miał badania. Znów oberwał w tę samą kostkę, co wcześniej w Gdyni. Walczył z nią dłuższy czas, miał ją lekko opuchniętą. Wydawało się że to już za nim, ale po wejściu rywala znów ma problem. Być może będziemy musieli na niego zaczekać – mówi trener.
W Tychach nie zagrał też Jakub Wrąbel, który ma problem z przywodzicielem. W bramce znów stanął Konrad Reszka. – Kuba w piątek wszedł w trening indywidualny, a w sobotę normalny. Unikaliśmy tylko wybijania piłki. Przed odprawą rozmawialiśmy z nim i zapadła decyzja, że nie będziemy ryzykować. Mamy mecze ze Skrą, Puchar Polski, potem Puszcza. To spory natłok meczów i nie chcieliśmy stracić Kuby. To byłoby pewne ryzyko. Oczywiście mieliśmy pewność, że Konrad jest w dobrej formie i spokojnie mogliśmy go wpuścić – twierdzi Niedźwiedź.
Mówił też, że po meczu w Tychach oczywiście jest niedosyt, bo przecież to jego zespół do 91. minuty prowadził. Na pewno nie sprawiał jednak wrażenia załamanego stratą tych dwóch punktów.