Po trzynastu meczach Widzew ma 23 punkty i jest czwarty w tabeli. Do lidera Rakowa Częstochowa traci sześć punktów, do podium już tylko jeden. Walczy jednak o utrzymanie, a nad strefą spadkową ma już jedenaście punktów przewagi. Skąd biorą się tak dobre wyniki? Szukamy odpowiedzi.
– O zwycięstwie zdecydowały dwie bardzo dobre i równe połowy, szczególnie ta druga była płynna odważna i skuteczna. Ale znaczenia miała też konsekwencja w obronie i to, co robimy, od kiedy przyszedłem do klubu. Szczególnie ostatnie miesiące. Ten mecz dał mi dużo satysfakcji ze względu na zachowania piłkarzy, nad którymi pracujemy – mówił trener Janusz Niedźwiedź w niedzielę wieczorem w programie Liga+ Extra. Niemal to samo powiedział wcześniej na pomeczowej konferencji prasowej. I nikogo to nie dziwi, bo od prawie półtora roku od kiedy jest w Widzewie, powtarza słowa „powtarzalność” i „konsekwencja”. Powoli robiło się to nudne, niektórzy kręcili już głowami i uśmiechali się pod nosem, ale teraz już wiemy, że tak trzeba. I tę „powtarzalność” widać w grze jego zespołu. To charakteryzuje bardzo dobrze zorganizowane drużyny i w tej chwili Widzew taką drużyną jest.
CZYTAJ TEŻ: Jordi Sanchez odpowiedział Grzegorzowi Mielcarskiemu. „A teraz?”
Praca nad tym trwa długo. Niedźwiedź wiele razy, nawet po wygranych meczach, miał uwagi do gry niektórych piłkarzy. Właśnie za to, że nie wypełniają powierzonych im zadań. Tak było np. po zwycięstwie z Piastem Gliwice. Pięknego gola zdobył tam Kristoffer Normann Hansen, ale trener przypomniał, że przed wejściem na boisko Norweg dostał też zadania defensywne. Teraz, po efektownej wygranej z Zagłębiem Lubin, Niedźwiedź miał uwagi do Jakuba Sypka. – Przynajmniej dwa, albo trzy razy miał zaatakować przestrzeń za plecami, a schodził do piłki i to w tempie, które mi się nie podobało. Byłem na to zły, ale dostałem komunikat, że został wcześniej kopnięty i delikatnie utykał. Drobny uraz przeszkadzał mu w graniu – powiedział Niedźwiedź. Czyli praca cały czas trwa, nawet wtedy, gdy zespół wysoko prowadzi.
To, że siłą Widzewa jest zespołowość, wiemy już od poprzedniego sezonu. W drużynie jest oczywiście grupa piłkarzy, którzy się wyróżniają, ale najbardziej liczy się kolektyw. Można przy okazji przypomnieć, że w poprzednich rozgrywkach gole strzelało aż 23 zawodników. Każdy jest ważny i każdy coś może dać drużynie. – W sztabie i w klubie jest dobra atmosfera i mamy zawodników, którzy nie tylko maja wysokie umiejętności, ale też tworzą drużynę. Właśnie to dało nam 23 punkty – mówił w niedzielę trener.
CZYTAJ TEŻ: Czy widzewski beniaminek jest lepszy od zeszłorocznego Radomiaka?
Wspomniał też o wielkim zaangażowaniu piłkarzy podając przykład Mateusza Żyry. 23-latek zaczął sezon w pierwszym składzie, ale nabawił się urazu i stracił miejsce w jedenastce na rzecz Serafina Szoty, który długo czekał na szansę. Doczekał się i gra znakomicie. Dla Żyry w tej chwili nie ma miejsce w jedenastce wyjściowej, ale gdy wchodzi na boisko, to pokazuje serce do walki i wielkie zaangażowanie. Nie ma mowy o obrażaniu się. Niedźwiedź wspomina jedną sytuację z meczu z Zagłębiem z Żyrą w roli głównej, która pokazuje dobitnie, o czym mowa. – To było w 75. minucie, kiedy zablokował strzał wślizgiem. Piękna była jego radość – zaciśnięta pięść w kierunku kibiców. Pokazał: „wszedłem, pomogłem, jestem w drużynie i to jest dla mnie ważne”. Dzięki temu zdobywamy punkty – powiedział.
Takie gesty w poprzednich meczach pokazywał też Szota. Ale wszyscy widzewiacy jeżdżą „na tyłkach” i biegają (są na to dowody) aż miło. Wszyscy rozumieją, że bez tego nie ma mowy o dobrych wynikach.
W przeszłości często narzekaliśmy na przygotowanie fizyczne piłkarzy Widzewa. W tym sezonie są naładowani jak akumulatory. W każdym meczu grają do końca, w każdym biegają do ostatniej minuty. Oczywiście czasem niektórym brakuje sił, ale zwykle chodzi o graczy po urazach i przerwie w treningach. Ale wtedy wchodzi z ławki ktoś inny. Trzeba więc podkreślić świetną robotę Andrzeja Kasprzaka, trenera przygotowania fizycznego.
Często się mówi, że aby osiągnąć dobry wynik, by zdominować przeciwnika i prowadzić grę, trzeba wygrać walkę o środek pola. Widzewowi często się to udaje za sprawą Marka Hanouska i Dominika Kuna. Ten duet to serce i płuca zespołu. Każdy z nich często przebiega w meczu nawet 12 kilometrów. Nie jest to bieganie dla biegania, tak po prostu trzeba. Obaj rozumieją się już niemal bez słów, jeden może liczyć na drugiego. Są nieocenieni w grze defensywnej Widzewa, ale w ofensywie też mają bardzo dużo do zaoferowania. Obaj mają też na koncie po dwa gole.
Wielu kibiców na pewno pamięta jeszcze wiosennej porażki z Fortuna 1 Ligi. To nie było tak dawno. Pięć goli w Sercu Łodzi strzeliła Arka Gdynia, a cztery Resovia. Dzisiaj do Serca Łodzi przyjeżdżają o wiele mocniejsze zespoły, ale nie potrafią zdobyć tutaj nawet jednego gola. Bo to bardzo trudne. Na początku sezonu obrona jeszcze nie była tak szczelna, ale teraz to często wręcz mur nie do przejścia – trener wyciągnął wnioski i to poprawił. Widzew nie stracił u siebie bramki w trzech kolejnych spotkaniach, a w pięciu ostatnich kolejkach stracił tylko jednego gola. Co ważne, bardzo dużą uwagę przykłada się do defensywy, ale w drużynie nie zapominają, że w jej DNA jest atakowanie. Nawet wtedy, gdy prowadzi 3:0.
Wydawało się, że Widzew w ofensywnie jest już dość przewidywalny, ale odmieniło to przyjście Jordiego Sancheza. Teraz widać, że Hiszpan to brakując cześć tej układanki. Dzięki niemu doszła kolejna opcja rozegrania ataku, w której piłkarzem ofensywnym może być nawet bramkarz Henrich Ravas. Tak było w niedzielę, bo Słowak zaliczył asystę drugiego stopnia. I nie było w tym przypadku, bo próbował długich ofensywnych zagrań kilka razy. Jordi zaliczył asystę przy golu Ernesta Terpiłowskiego, ale wcześniej sam dobywał gole po takich akcjach. Wystarczy przypomnieć Mielec.
Żaden piłkarz nie lubi siedzieć na ławce, nie mówiąc już o braku miejsca w meczowej kadrze. A takie rzeczy się w Widzewie zdarzają. Teraz na mecz w ogóle powołany nie został Łukasz Zjawiński, który wcześniej pięć razy był w jedenastce. – Rywalizacja jest duża. Dzisiaj zabrakło Zjawińśkiego nie dlatego, że jest w słabej formie, tylko dlatego, że ktoś musiał być 21. graczem – wyjaśnił Niedźwiedź. – Każdy chce grać i wygrywać. Ale dobierając zawodników do Widzewa patrzymy też na ich inteligencję, nie tylko pod tym kątem, by rozumieli jak grać. Tak jak dzisiaj Mateusz Żyro. Wie, że musi ciężko pracować i czekać na takie momenty, jak dzisiaj. Dla trenera to wymarzona sytuacja, gdy piłkarze pracują z pokorą i czekają na swoje minuty. Jedni są bardziej zniecierpliwieni, inni mniej. Ale to dla nas sytuacja idealna.
Nie ma co ukrywać, że Widzewa ma szczęście. Miał je już ubiegłej jesieni, kiedy wszystko wpadało do bramki. Zdarzało się, że piłka znajdywała drogę do siatki po rykoszetach, trafiona w piętę, czy nos. Teraz szczęście też jest po stronie Widzewa (patrz mecz z Wartą Poznań), chociaż oczywiście „szczęście sprzyja lepszym” i „szczęściu trzeba pomóc”. Przydaje się też czasem odrobina szaleństwa i w Widzewie jest go akurat. To m.in. rajdy Jordiego, jak w Mielcu, czy żonglerka głową w niedzielę w Sercu Łodzi. Oczywiście drużynowość jest najważniejsza, ale czasem mecze wygrywają jednostki, „magic touch” gwiazdy. To widzieliśmy w Białymstoku, gdy Bartłomiej Pawłowski strzelał piękną bramkę z rzutu wolnego.
Oczywiście w tej układance jest też trener, jest w niej wręcz najważniejszy. Niedźwiedź znakomicie odnajduje się w swojej roli. Trzyma się planu, poprawia go i zmienia, jeśli jest taka potrzeba. I twardo stąpa po ziemi. Po kolejnych wygranych nie ma mowy o hurraoptymiźmie. Cały czas mowa jest o utrzymaniu, a potem zobaczymy. To udziela się piłkarzom.
– Widzew jest najlepiej zorganizowaną drużyną w lidze, biorąc pod uwagę kadrę, jaką dysponuje – powiedział niedawno Zbigniew Boniek i miał rację. Drużyna Niedźwiedzia działa jak należy i dlatego tak cieszy nie tylko swoich kibiców, ale w ogóle miłośników PKO Ekstraklasy. Jak oni sobie przez te wszystkie lata radzili bez Widzewa?