Dwa ostatnie mecze Widzewa to najpierw remis w derbowym pojedynku z ŁKS, potem bezbramkowy wynik spotkania z Odrą w Opolu. W obydwu główną rolę odegrali sędziowie.
O ile w pierwszym meczu można mieć duże wątpliwości co do uznania gola zdobytego przez Michaela Ameyawa, to w Opolu doszło do pewnej kompromitacji sędziego Urbana. Arbiter ten ponownie zaliczył koszmarną wpadkę. W końcówce poprzedniego sezonu, w meczu Zagłębia Sosnowiec z Odrą Opole, odgwizdał spalonego w sytuacji, gdy Arkadiusz Piech otrzymał podanie od przeciwnika! Gola nie uznał. Na szczęście dla niego Odra tamten mecz wygrała 3:1. Tym razem swoją błędną decyzją uratował dla opolan jeden punkt, Widzewowi zabrał dwa.
Ale nie tylko o błędach sędziowskich chcę pisać.
Gdy analizuje się fragmenty meczów, można wysnuć wniosek, że zazwyczaj, by doszło do krytycznej sytuacji, potrzebny jest cykl zdarzeń. Najczęściej jest to seria błędnych decyzji, która doprowadza do utraty gola lub niebezpiecznej okazji. Rzadko jest to jeden kiks, po którym przeciwnik strzela bramkę.
W przypadku błędów sędziowskich zazwyczaj jest podobnie. Złe decyzje piłkarzy zwiększają szansę na pomyłkę arbitra.
Sędzia nie miałby dylematu, jaką decyzję podjąć. Gdyby Tomczyk nie potrzebował trzech prób, by po jednym rzucie karnym trafić do siatki, pan Urban nie skompromitowałby się po raz kolejny.
Jeśli jednak chłodnym okiem spojrzymy i ocenimy dyspozycję drużyn w tych meczach, to czy remis w derbach nie odzwierciedla przebiegu meczu? W pierwszej połowie lepszy Widzew, w drugiej ŁKS. Czy Widzew rzeczywiście zasłużył na zwycięstwo w brzydkim meczu w Opolu, w którym było mało piłki, a jeszcze mniej sytuacji podbramkowych?
Pomyłki sędziów i piłkarzy były, są i będą. To nieodłączny element futbolu, działający jak przyprawa zmieniająca smak dania. A finalnie bilans błędów i zysków i tak umieści drużynę na takim miejscu w tabeli, na które zasługuje ze względu na swoje umiejętności piłkarskie.
Jeśli dobrze grasz w piłkę, nie boisz się ani przeciwnika, ani pomyłek sędziowskich