Bezbramkowy remis ze średniakiem uzbeckiej ekstraklasy – co to oznacza dla ŁKS-u? Czy trzeba się bać o drużynę?
ŁKS tylko zremisował w pierwszym zimowym sparingu z FK Andijon. Jasno trzeba sobie powiedzieć, że “Rycerze Wiosny” zaprezentowali się bardzo przeciętnie. Część łódzkich kibiców z powrotem zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno Jakub Dziółka to odpowiednia osoba na bycie trenerem ŁKS-u. Oczywiście sparingi mają swoją specyfikę i stanowią one jedynie przygotowanie do rozgrywek ligowych, jednak postawa ełkaesiaków może budzić obawy.
Dziewiąty zespół ligi uzbeckiej to nie brzmi jak coś, czego powinien obawiać się zespół celujący w powrót do PKO BP Ekstraklasy. Niemniej kadra zespołu FK Andijon według portalu “Transfermarkt” jest warta 6,06 miliona euro. To niewiele mniej od ŁKS-u, która jest wyceniana na 6,38 miliona euro. Nawet biorąc pod uwagę egzotyczność ligi uzbeckiej, to nie było tak, że ełkaesiacy mierzyli się z kelnerami, jak często określa się piłkarskich słabeuszy. Nie, rywalem ŁKS-u był zespół, którego kadra jest droższa od 13 z 18 zespołów polskiej 1. ligi.
Nie zmienia to jednak tego, że podopieczni Jakuba Dziółki w starciu z Andijon mieli naprawdę niewiele do zaproponowania. Na murawie głównie panował chaos, a najczęstszym obrazkiem, jaki oglądaliśmy, była kopanina w środkowej części boiska. Najlepszym jej potwierdzeniem była sytuacja z 71. minuty – Kupczak przyjął piłkę i… przerzucił ją w kierunku własnej bramki. Do kuriozalnego samobója nie doszło wyłącznie dzięki Aleksandrowi Bobkowi, który zdążył z interwencją.
Dlatego duże zdziwienie budzi pomeczowa wypowiedź Maksymiliana Hołowni, asystenta trenera ŁKS-u, wedle którego ełkaesiacy w pierwszej połowie “powinni byli zdobyć trzy lub nawet cztery bramki”.
– Można powiedzieć, że w pierwszej połowie mecz pod pełną kontrolą, z naszą dominacją, gdzie powinniśmy byli zdobyć trzy, może cztery bramki, bo mieliśmy bardzo dogodne ku temu sytuacje – powiedział asystent trenera Dziółki w rozmowie z klubowymi mediami.
W pierwszych 45 minutach ŁKS miał w zasadzie tylko jedną dobrą okazję do strzelenia gola. W 27. minucie piłkę na własnej połowie przejął Maksymilian Sitek i zagrał ją prostopadle w kierunku niepilnowanego Andreu Arasy, który do teraz zapewne nie wie, jakim cudem nie trafił do bramki. W drugiej odsłonie szansę na wpisanie się na listę strzelców mieli jeszcze napastnicy: Gustaf Norlin oraz Stefan Feiertag. Ale prawda jest taka, że gdyby ŁKS strzelił gola i wygrał, moglibyśmy mówić o dużej niesprawiedliwości w stosunku do Uzbeków, którzy byli równorzędnym rywalem dziewiątego zespołu 1. ligi.
ŁKS zagrał bardzo podobnie jak w końcówce poprzedniego roku, czyli chaotycznie, bez większego pomysłu, co zrobić z piłką pod bramką przeciwnika. Znowu podopieczni Dziółki wyglądali słabo w ataku pozycyjnym i nie potrafili sforsować nisko ustawionego bloku obronnego przeciwnika.
Zastanawiające było również to, dlaczego od pierwszej minuty na boisku nie pojawił się żaden nowy zawodnik, który trafił do klubu w tym oknie transferowym. W drugiej odsłonie do gry weszła cała ta czwórka – Koki Hinokio, Kacper Terlecki, Gustaf Norlin i Sebastian Rudol, ale chociaż dwóch z nich powinno było zagrać od początku. To nowi gracze, dlatego każda okazja do tego, żeby zgrać ich z resztą zespołu powinna być wykorzystywana. Zwłaszcza że w podstawowym składzie na ten mecz wyszli Aleksander Iwańczyk, Maksymilian Sitek czy Jędrzej Zając, którzy dużych szans na grę w pierwszej jedenastce w rozgrywkach ligowych nie mają.
Niewątpliwie aspektem, który w jakimś stopniu mógłby tłumaczyć słabą postawą ełkaesiaków jest to, że sparingi mocno się różnią od spotkań ligowych. Mecze towarzyskie rozgrywa się w trakcie obozów przygotowawczych, podczas których zawsze treningi są najcięższe. Do tego często gra się je w dość eksperymentalnym składzie, co miało miejsce także w przypadku ŁKS-u, bo poza Sitkiem, Iwańczykiem i Zającem zagrali także Mateusz Książek, Krzysztof Fałowski i Mateusz Wzięch. Wszyscy ci zawodnicy nie rozegrali jeszcze ani jednego meczu w pierwszej drużynie ŁKS-u.
Dlatego te argumenty w przypadku innych zespołów mogłyby stanowić dobre wytłumaczenie słabego występu przeciwko Andijon. W przypadku ŁKS-u niekoniecznie. Dlaczego? Ano dlatego, że “Rycerze Wiosny” nawet gdy grali w końcówce rundy jesiennej podstawowym składem i trenowali normalnie, nie aż tak ciężko, jak w trakcie obozów przygotowawczych, to i tak wyglądali na murawie podobnie słabo. Trudno więc nie odnieść wrażenie, że niezależenie od tego, czy starcie z Uzbekami byłoby meczem ligowym, czy kontrolnym, to przebieg gry byłby bardzo zbliżony do siebie.
Oczywiście to jeszcze nie są powody do paniki. Warto pamiętać o tym, że łodzianie poczynili naprawdę imponujące transfery, a do pierwszego ligowego meczu w 2025 roku pozostały trzy tygodnie. Wydaje się jednak, że spotkanie z Uzbekami to poważne ostrzeżenie dla ŁKS-u. Grając tak, jak z Andijon, dwukrotnemu mistrzowi Polski bardzo ciężko będzie skończyć sezon w najlepszej szóstce zespołów 1. ligi.