Podopieczni Kazimierza Moskala zawodzą na całej linii. W zwycięskich meczach z Koroną i Pogonią potrafili przełożyć pragmatyzm oraz cierpienie z nim związany nad wirtuozerią i miłym dla oka futbolem, który podobnie jak przed czterema laty nie przynosi efektów w postaci zdobyczy punktowej. Wygląda na to, że dwa wspomniane mecze to był miły dla łodzian wyjątek.
– Warta mądrze i solidnie grała w defensywie. Była przy tym skuteczna. Miała dwie, trzy sytuacje, licząc tę próbę rozegrania i błąd przed naszym polem karnym, gdzie w konsekwencji bramka nie została uznana. Więcej okazji Warta nie stworzyła. Wygrywa ten, kto strzela bramki. My niestety nie byliśmy w stanie tego zrobić, choć stworzyliśmy więcej sytuacji – podsumował wczorajszy blamaż Kazimierz Moskal.
Oglądając wczorajsze spotkanie, można było przenieść się w czasie do sezonu 2019/20. ŁKS zagrał niemal identycznie, jak w tamtej kampanii. Tak samo ładnie, miło dla oka, ale przy okazji niesamowicie naiwnie.
Nie mogło być inaczej, bo przeciwnikiem była grająca do bólu pragmatycznie Warta, która przeobraziła się wczoraj w Łódzki Klub Sportowy z meczów z Koroną oraz Pogonią.
– Nie wiem ile było strzałów, a ile zablokowanych, lecz wydaje mi się, że z gry stworzyliśmy sobie na pewno więcej sytuacji. Nie były one stuprocentowe, ale patrząc na to jak graliśmy w pierwszej połowie, nie wyglądało to źle. Brakowało ostatniego podania czy decyzji – tłumaczył na pomeczowej konferencji Moskal.
– Jeśli podejmujesz trzy słuszne decyzje dobre, to efekty też są inne. Nie można odmówić moim zawodnikom tego, że chcieli, ale te decyzje w kluczowych momentach są bardzo ważne – dodał na koniec.
Przypominając sobie zwycięskie mecze z Koroną i Pogonią, można dojść do wniosku, że to ŁKS zagrał podobnie, jak Warta. To łodzianie potrafili wytrwać trudne momenty, Aleksander Bobek musiał powstrzymywać świetne strzały Ronaldo Deaconu, a przeciwko Pogoni niejednokrotnie trzeba było liczyć na niemały łut szczęścia, kiedy futbolówka obijała obramowanie bramki.
To najlepszy dowód na to, że ŁKS może zagrać pragmatycznie. Bez szukania na siłę wyimaginowanych rozwiązań taktycznych, mających co najwyżej cieszyć kibiców rywali, a stawiając na nieco prostsze środki. Być może Kazimierz Moskal nie potrafi się z tym pogodzić, ale z reguły beniaminkowie właśnie w taki sposób muszą przetrwać ten pierwszy sezon po awansie do elity.
Łódzka drużyna umie rozegrać od tyłu, nawet nieźle jej to momentami wychodzi. Problem w tym, że raz na jakiś czas popełni przy tym błąd. O ile na zapleczu Ekstraklasy rywale byli słabsi i nie zawsze błędy te wykorzystywali, o tyle na najwyższym poziomie rozgrywkowym, czynią to bezlitośnie.
Na dziś łódzka drużyna dysponuje najgorszą defensywą w lidze. Według wskaźnika goli oczekiwanych powinna stracić blisko trzynaście goli (xGA wynosi bowiem 12,72). W rzeczywistości ŁKS stracił tylko „raptem” dwa mniej, co i tak jest najgorszym wynikiem w lidze.
Podopieczni Kazimierza Moskala w siedmiu seriach gier zgromadzili tylko sześć punktów. Do końca sezonu jeszcze ogrom czasu. Tym bardziej że teraz czeka nas przerwa na reprezentację, sztab szkoleniowy ma więc nieco więcej czasu na wyciągnięcie odpowiednich wniosków.
A te są konieczne już teraz. Warto przypomnieć, iż w poprzedniej ekstraklasowej kampanii degrengolada ŁKS-u zaczęła się od piątej kolejki – porażki 0:4 z Wisłą Kraków. Od tamtej pory łódzka drużyna zanotowała serię ośmiu meczów bez zwycięstwa.
Dziś nikt nie wyobraża sobie, by takowa seria w ogóle mogła się ziścić.