Nie byłoby zwycięstwa Widzewa z GKS-em Katowice gdyby nie Rafał Gikiewicz. To była dobra robota.
A w ostatnim czasie różnie z tym bywało. Było wręcz źle. Rafał Gikiewicz nie pomagał drużynie, a czasem wręcz szkodził. Wystarczy przypomnieć choćby mecze z Pogonią Szczecin czy Radomiakiem Radom. W tym pierwszym 37-latek popełnił błąd na spółkę z Franem Alvarezem. Po złym rozegraniu od bramki rywale przejęli piłkę i wyszli na prowadzenie już na samym początku meczu. Później Gikiewicz wpuścił jeszcze trzy kolejne bramki.
Z Radomiakiem była kolejna wtopa. Tym razem Gikiewicz fatalnie interweniował w 90. minucie. Widzew prowadził 1:0 i był naprawdę blisko pierwszej wygranej w tym roku. Błąd bramkarza łodzian spowodował, że skończyło się remisem.
O złej formie Gikiewicza było coraz głośniej. Byli dziennikarze, którzy nazywali go najgorszym bramkarzem ligi. Trudno mieć o to do nich pretensje, ale łatwo sobie wyobrazić, co czuł widzewiak. To przecież bardzo ambitny zawodnik z olbrzymim doświadczeniem, także za granicą.
Aż przyszedł mecz z GKS-em w sobotę. Gikiewicz zatrzymał rywali w trzech naprawdę groźnych akcjach. Zrobił to, co do niego należało – pomógł drużynie. Gdyby nie on, to nie byłoby trzech punktów, które są tak bardzo potrzebne drużynie. – Wiadomo, jaka była sytuacja z Gikim, jaka była nagonka na niego. Fajnie, że potrafił się wyłączyć, fajnie, że dźwignął trudne momenty. Po to jest bramkarz w zespole. Pomógł w sytuacjach awaryjnych – stwierdził po meczu trener Patryk Czubak.
Dla Gikiewicza to był dopiero czwarty mecz w tym sezonie z czystym kontem.
Co ciekawe, 37-latek ani razu nie skomentował swojej słabszej formy. Teraz, po udanym meczu, w mediach społecznościowych napisał: “Po burzy zawsze wychodzi słońce, tylko trzeba umieć je dostrzec, nawet jeśli znajduje się za chmurami to wczesnej lub później wyjdzie zza nich i zaświeci”.