ŁKS zaliczył potężną wpadkę – łodzianie przegrali na wyjeździe z ostatnią drużyną tabeli i na własne życzenie zmniejszyli przewagę nad goniącymi ich Wisłą i Ruchem. Ełkaesiacy dość długo potrafili dominować nad rywalami, narzucać swój styl gry i utrzymywać piłkę w ofensywnej tercji boiska, ale nie byli w stanie skruszyć muru, jaki postawił w bramce kapitalnie dysponowany Karl-Romet Nõmm. Jednocześnie dawali zaskakiwać się rywalom po kontrach, brakowało im organizacji i zdecydowania w defensywie. Efekt? Bramka po stałym fragmencie gry i wstydliwa porażka 0:1 z zespołem, który jest już jedną nogą w 2. lidze.
Przy decydujące bramce był bezradny, bo zmyliło go dotknięcie piłki przez Bartosza Szeligę. Kilkukrotnie pokazywał się z dobrej strony – w 20. minucie wyszedł z pola karnego i przerwał groźną kontrę rywali, w 28. minucie świetnie sparował mocny strzał Kasprzaka, a w 30. – zaimponował precyzyjnym dograniem, którym obsłużył ruszającego do kontry Pirulo.
W ofensywie aktywny, w defensywie zostawiał za dużo miejsca rywalom. Najgroźniejsze konsekwencje mogło to mieć w 66. minucie, gdy pozwolił Dariuszowi Pawłowskiemu na oddanie groźnego strzału z dystansu, po którym piłka odbiła się od słupka bramki strzeżonej przez Bobka.
Pod nieobecność Nacho Monsalve, to on wziął na siebie rolę bardziej ofensywnie grającego stopera, który nie tylko pilnował własnego pola karnego, ale też rozgrywał, a w niektórych momentach próbował podłączać się do akcji ofensywnych. Szczególnie często gościł w polu karnym rywali przy stałych fragmentach gry, których zwłaszcza w drugiej połowie łodzianie wykonywali dużo. Z jego ofensywnych zapędów niewiele jednak wyniknęło. Dwukrotnie uderzał głową na bramkę Sandecji, ale próba z 79. minuty była bardzo niecelna, a w 41. minucie wprawdzie trafił do siatki, ale wcześniej akcję przerwał gwizdek Jacka Małyszka, który przyznał gospodarzom rzut wolny po faulu Marciniaka.
Trudno komplementować defensywę łodzian po meczu, w którym ostatnia drużyna tabeli nie tylko z nimi wygrywa, ale też stwarza kilka kolejnych groźnych akcji na zdobycie bramki. Maciniakowi (ale to uwaga, którą można odnieść także do większości jego kolegów) brakowało dynamiki przy kontrach rywali, bliższego doskoczenia do nich w polu karnym.
Miał wyjątkowo dużo pracy, bo Sandecja bardzo chętnie korzystała ze znajdującego się pod jego opieką lewego skrzydła. Kiepsko radził sobie zwłaszcza z dynamicznym Jakubem Iskrą – dwukrotnie dał mu się ograć w groźnych sytuacjach, po których gospodarze wyprowadzali szybkie ataki.
Zaczął świetnie – już w 10. minucie precyzyjnie dograł do Szeligi wbiegającego w pole karne. Później obniżył loty – zwłaszcza po stracie bramki jemu i jego kolegom brakowało zaciętości, pozytywnej boiskowej agresji w indywidualnych pojedynkach z rywalami. Swój wielki moment mógł mieć w 40. minucie – wykonywał rzut wolny ze swojej ulubionej pozycji, tuż sprzed linii pola karnego. Trafił jednak wprost w mur.
Kolejny piłkarz, który grał poniżej swojego normalnego poziomu. Cała druga linia długimi okresami meczu, zwłaszcza w pierwszej połowie odgrywała zresztą za małą rolę w grze łodzian – brakowało uspokojenia gry w środkowej strefie boiska, nieschematycznych rozegrań piłki rozrywających szczelną defensywę rywala. Kowalczyk zszedł z boiska w 68. minucie, wyjątkowo jak na niego wcześnie.
Dał się zapamiętać głównie z niedokładności i fatalnych dośrodkowań – nieprecyzyjnych, przeciągniętych.
W 55. minucie zmarnował stuprocentową sytuację, strzelając z niewielkiej odległości wprost w bramkarza. W trudnych kryzysowych momentach najwięcej należy oczekiwać od liderów, a zatem przede wszystkim od niego. Próbował, prosił kolegów o piłkę, ale nie był w stanie odmienić losów spotkania.
Nie był to występ udany, ale na pewno lepszy niż Janczukowicza. Do pierwszej dogodnej sytuacji doszedł kilkanaście minut po wejściu, drugą miał w doliczonym czasie gry. Oba jego strzały głową były mocne, ale nie dały ŁKS-owi upragnionej bramki.
Kolejny piłkarz, na którego barki spada większa niż w przypadku kolegów odpowiedzialność za końcowy rezultat – po pierwsze, w 11. minucie, przy stanie 0:0 nie wykorzystał stuprocentowej sytuacji na otwarcie wyniku. Po drugie chwilę później strzelił samobója, gdy próbował wybijać głową strzał gracza Sandecji. Próbował odpracować te sytuacje, szczególnie aktywny był zwłaszcza na początku drugiej polowy, gdy dwoił się i troił w akcjach ofensywnych łodzian. Nie przyniosło to jednak gola.
Bezbarwna zmiana. Daleko mu było do zawodnika, który w niedawnym meczu z Termalicą imponował zwrotnością i techniką użytkową.
W gorącej końcówce potrzeba nie tylko zaangażowania, z którego pomocnik ŁKS-u słynie, ale też piłkarskiej jakości, a tej mu brakowało.
Wszedł na boisko razem z Nowackim. Efekt tej zmiany? Odwrotny od zamierzonego – klejąca się w tamtym momencie całkiem nieźle gra łodzian zamiast przyspieszyć, spowolniła
W pierwszej połowie zupełnie niewidoczny i to do tego stopnia, że zazwyczaj cierpliwy wobec swoich piłkarzy Kazimierz Moskal zmienił go już w przerwie. Nie potrafił odpowiednio się ustawić w polu karnym, włączyć się do gry zespołu.
Grał za krótko, żeby go ocenić.