Luis da Silva przychodził do Widzewa w roli środkowego obrońcy, ale nowy trener widzi dla niego miejsce po lewej stronie boiska. Dla Portugalczyka to jednak nie był wielki problem. –Zagram tam, gdzie będzie mnie potrzebował i gdzie zobaczy dla mnie szansę. Nie jestem tu dla siebie, jestem tu dla Widzewa, dla trenera, dla kolegów – powiedział Silva.
Historia Luisa da Silvy mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Piłkarz, który przed obecnym sezonem trafił do Widzewa, chociaż ma raptem 24 lata, zaliczył w swojej karierze wiele spektakularnych wzlotów i upadków. Doszło do tego, że dwa sezony temu był o krok od zakończenia kariery, chociaż jeszcze nie tak dawno, gdy uczył się piłkarskiego rzemiosła w szkółce Benfiki, interesowały się nim naprawdę wielkie kluby.
– Miałem 15 lat i prowadziłem normalne życie. Mieszkałem w domu rodziców, rano jechałem pociągiem do szkoły, a potem prosto na trening. Centrum treningowe znajduje się po drugiej stronie Lizbony. Oznacza to, że musiałem się jeszcze przeprawić przez rzekę, kolejna strata czasu. Wychodziłem więc ze szkoły, jechałem pociągiem do centrum Lizbony, a następnie przeprawiałem się łodzią, a potem spacerem szedłem do klubu. Od siódmej rano do jedenastej w nocy, to było moje życie. Szkoła i piłka. Przyszło Stoke, z ofertą na rękach. Pokazali mi, czego chcą. Nakreślili dla mnie ścieżkę, która prowadziła do pierwszego zespołu – opowiedział Portugalczyk w rozmowie z Antonim Figlewiczem z Weszło.
Ostatecznie da Silva w Anglii kariery nie zrobił i postanowił wrócić do Portugalii, gdzie jednak również ciężko było mu rozwinąć skrzydła.
– Ten facet był mistrzem Europy do lat 17 z Portugalią i widział wszystkich swoich kolegów, jak grają w Lidze Mistrzów. Grają w pierwszej lidze w swoich klubach i robią postępy. A ja stałem w miejscu. To właśnie mam na myśli mówiąc o pułapce — byłem uwięziony w komfortowej sytuacji, bo moja sytuacja zawodowa nie była najlepsza, ale przecież byłem bezpieczny, u siebie, w Portugalii. To trochę kamuflowało wszystko. W wieku 22 lat nie jesteś już młodym zawodnikiem, którego można sprzedać. Nie miałem nic. Nie miałem dokąd pójść. Myślałem o zakończeniu kariery.
CZYTAJ TAKŻE >>> Andrejs Ciganiks z Widzewa: „Wszyscy się przekonają, jak silny zespół powstał przy Piłsudskiego”
Luis da Silva postanowił skorzystać z oferty cypryjskiego Enosisu, z którego trafił do Widzewa. W łódzkim klubie, podobnie jak w trakcie wcześniejszej kariery, przeżył już sporo – w tym dwie czerwone kartki, w meczach z ŁKS-em i Legią.
– Zejście z boiska w Warszawie było dla mnie chyba najtrudniejszym momentem w karierze. Było pełne poczucia wstydu. Zawiodłem kolegów z drużyny, zawiodłem rodzinę, zawiodłem samego siebie. To było dla mnie naprawdę trudne. Naprawdę – opowiedział 24-latek.
Przez czerwoną kartkę w meczu z Legią, da Silva nie miał łatwo po przyjściu trenera Myśliwca, bo w pierwszym meczu pod wodzą nowego szkoleniowca musiał pauzować.
– Trener szybko orientuje się, na kogo może liczyć, komu ufać, kogo ma do dyspozycji. Od razu powiedziałem mu, że chcę być częścią jego projektu. Że się dostosuję, zagram tam, gdzie będzie mnie potrzebował i gdzie zobaczy dla mnie szansę. Nie jestem tu dla siebie, jestem tu dla Widzewa, dla trenera, dla kolegów. Czasami myślę, że jestem takim typem zawodnika, który jest gotów poświęcić siebie dla dobra kolegi czy drużyny.
Ostatnie mecze Portugalczyk zaczynał już jednak w podstawowej jedenastce. W drugiej części sezonu czeka go pasjonująca rywalizacja o miejsce w składzie z Andrejsem Ciganiksem. Luis da Silva się jej nie obawia, a wręcz nie może się jej doczekać.
– Widzew to naprawdę wielka sprawa. Reprezentowanie tego klubu to wielka odpowiedzialność. Bardzo, bardzo duża odpowiedzialność. I kocham to. Uwielbiam to – podsumował Portugalczyk.
Całą rozmowę z Luisem da Silvą można przeczytać TUTAJ.
CZYTAJ TAKŻE >>> Christoper Mandiangu: Miałem robić w Widzewie różnicę, ale nie dostałem prawdziwej szansy