Data 22 lipca 2022 na zawsze zapisuje się w historii Widzewa, na pewno tego nowego, który powstał jak feniks z popiołów w 2015 roku. W ubiegłą niedzielę czerwono-biało-czerwoni zagrali w ekstraklasie po raz pierwszy od 8 lat. Teraz wygrali w niej po raz pierwszy. To historyczna chwila. Ostatni raz dokonali tego 28 maja 2014 roku, kiedy w Łodzi pokonali Piasta Gliwice (potem jeszcze były 3 punkty, ale po walkowerze z Zagłębiem Lubin). W tamtym spotkaniu grał Patryk Stępiński. Teraz jako kapitan zespołu prowadził go w Białymstoku. I prowadził znakomicie, był jak betonowa zapora, przez którą rywale nie byli w stanie się przebić. Marc Gual, napastnik Jagi, co chwilę kręcił głową, bo był przekonany, że piłka po jego kolejnych strzałach wpadnie do bramki, ale nagle, jak spod ziemi, pojawiał się Stępiński i blokował te uderzenia.
Po każdym meczu Widzewa zastanawiamy się, co nas cieszy, a co martwi. Postawa kapitana to jedna z tych pierwszych. Wydawało się przecież, że PKO Ekstraklasa jest już nie dla niego, ale on w Fortuna 1. Lidze wyrósł na najsolidniejszego gracza defensywy, a teraz do elity wszedł jak do siebie. Jakby tu był od lat.
Najbardziej cieszy oczywiście wygrana. W Szczecinie było nieźle, ale punktów zero. Gdyby teraz Widzewowi przydarzyłaby się porażka, to pewnie zaczęłoby się nerwowo i pojedynek z Lechią Gdańsk w następną niedzielę urósłby do miana meczu o wszystko. – Gratuluję moim piłkarzom, którym nie zabrakło dziś determinacji, charakteru, ale i dobrej organizacji gry. Cieszy nas to zwycięstwo i przepiękne dwie bramki, które zdobyliśmy. Tydzień temu czuliśmy duży niedosyt, dzisiaj jesteśmy szczęśliwi. To kolejny krok na drodze, którą realizujemy – mówił po meczu trener Janusz Niedźwiedź.
Nastroje są wspaniałe. Zespół Niedźwiedzia wygrał w Białymstoku i trzeba powiedzieć, że było to zwycięstwo zasłużone. Owszem, rywale momentami dominowali, ale chyba nawet sytuacje goście mieli lepsze – szczególnie te dwie Dominka Kuna. No i jeszcze ta kontrowersyjna sytuacja po faulu (?) na nim w polu karnym. – Dzisiaj dwa razy miałem piłkę na głowie, żałuję, że to nie wpadło, ale popracuję nad tym elementem – obiecuje piłkarz. Kun nie był tak widoczny, ale znów harował jak wół. Też coś od siebie dołożył do tego zwycięstwa.
CZYTAJ TEŻ: Piękne gole Widzewa. “Maradona mu się włączył”
Widzew w dwóch meczach nowego sezonu zdobył 3 punkty i trzeba uznać ten wynik za naprawdę dobry, tym bardziej, że gra była dobra. Po obu spotkaniach eksperci, komentatorzy piłkarscy i kibice (nie tylko Widzewa) bardzo chwalą Widzew: że gra o wygrane, że ma swój styl, że jest konsekwentny w tej grze. Na ten zespół po prostu chce się patrzeć. Jeśli dodamy do tego markę klubu, wspaniałych kibiców (byli świetni na Podlasiu), to PKO Ekstraklasa zyskała coś super. Canal+ też pewnie sprzeda trochę więcej abonamentów. Nie bez powodu mecze czerwono-biało-czerwonych są w najlepszych dniach i porach antenowych. Już fani polskiej piłki w całej Polsce ostrzą sobie zęby na klasyk Widzew – Legia 12 sierpnia, jeszcze w Sercu Łodzi, przy pełnych trybunach.
Widzew do piłkarskiej elity wniósł też gwiazdę, oczywiście w polskiej skali. Bartłomiej Pawłowski pół roku temu z niej wypadł, bo nie chcieli go w Śląsku Wrocław. Na pewno gdzieś by znalazł klub, ale on zdecydował że wróci z Widzewem. I wrócił w wielkim stylu. Gol na inaugurację i teraz ta wspaniała bramka z rzutu wolnego. Póki co to gol kolejki i trudno będzie to przebić, bo ten strzał był po prostu fantastyczny. Niektórzy zimą kręcili nosem, czy Pawłowski jest Widzewowi potrzebny. A on w 12 występach zdobył już 8 goli. Niewielu piłkarzy w Polsce ma takie statystyki.
Była już mowa o nim i Kunie oraz o Stępińskim, ale na pochwały za mecz z Jagą zasłużyło oczywiście więcej piłkarzy. Henrich Ravas obronił groźne strzały i w ogóle daje spokój w tyłach. Świetne wejścia mieli Juljan Shehu i przede wszystkim Jordi Sanchez. Ten pierwszy popisał się świetną interwencją pod swoim polem karnym, drugi zrobił akcję jak Diego Maradona i strzelił swojego pierwszego gola w Widzewie.
Na duże słowa pochwały zasłużył też oczywiście trener. Przeprowadził m.in. świetne zmiany i tym razem (w bo w Szczecinie można było mieć wątpliwości) dokonał ich w najlepszym możliwym czasie. Wszyscy zmiennicy zrobili swoją robotę, zastępując zmęczonych kolegów.
Oczywiście nie ma się co podpalać. Trzeba twardo stąpać po ziemi. Jeszcze może być różnie, nie zawsze będzie tak kolorowo. I to zarówno jeśli chodzi o całą drużyną, jak i pojedynczych graczy. Kilka lat temu Filip Mihaljević, nowy napastnik w zespole, też strzelił pięknego gola na dzień dobry, tak jak Sanchez teraz, a happy endu nie było. Ale nie ma sensu krakać. Trzeba cieszyć się chwilą i z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Co martwi po meczu z Jagiellonią? Że kolejny mecz – z Lechią Gdańsk w Sercu Łodzi – dopiero w następną niedzielę.