Różne portale podają różne statystyki, ale oczywiście mniej więcej się zgadza. Według planszy, którą po meczu pokazała stacja Canal+ Sport, Widzew oddał w tym spotkaniu 28 strzałów, a Radomiak tylko 7. Strzały celne? 12 do 4. Posiadanie piłki? 65 do 35, chociaż jeden z portali pokazał, że gospodarze byli przy piłce przez 73 procent czasu gry. Jeszcze rzuty rożne, których Widzew wykonał 15, a goście tylko jeden. A po tym stałym fragmencie gry to właśnie Radomiak strzelił bramkę, tyle że był to rzut rożny gospodarzy. Zresztą trzeci gol padł w podobnych okolicznościach, gdy piłkę pod polem karnym przeciwnika stracił Bartłomiej Pawłowski i radomianie popędzili z kolejnym atakiem zakończonym bramką. – To było symulowanie, a nie strata – stwierdził bez ogródek trener Janusz Niedźwiedź pytany o stratę Pawłowskiego.
Trener Widzewa: Takie mecze uczą pokory
Porażka z Radomiakiem jest szóstą Widzewa w tym sezonie. Łódzka drużyna jest beniaminkiem i chyba nikt nie spodziewał się, że na jedną kolejkę przed końcem rundy jesiennej będzie na podium. To świetny wynik. Martwi jednak to, że to druga przegrana z rzędu i to, że w drugim meczu z rzędu czerwono-biało-czerwoni stracili trzy bramki. Dwa mecze i sześć straconych goli to fatalny wynik, zważywszy, gdy przypomnimy sobie, że we wcześniejszych 14 meczach widzewiacy dali sobie strzelić tylko 14 bramek i że w sześciu spotkaniach rozegranych przed Górnikiem i Radomiakiem Henrich Ravas tylko raz wyjmował piłkę z siatki. Nagle się to skończyło.
Dlaczego? Na pewno to m.in. przez fakt, że rywalom wszystko wchodziło. Radomiak oddał cztery celne strzały i zdobył trzy gole. Dokładnie tak samo było tydzień wcześniej z Górnikiem – cztery uderzenia w światło bramki i 3:0 dla zabrzan.
Na pewno też trochę posypała się defensywa Widzewa. Serafin Szota mylił się w Zabrzu, teraz w Łodzi przede wszystkim Mateusz Żyro. Nie pomagał też bramkarz, co przez prawie całą rundę było normą. Do tego łódzki zespół traci gole z podobnych miejsc, bo sprzed bramki sprzed pola karnego. Nikt nie potrafi tego zablokować i chyba to jest do poprawy.
Jednak nie to zdecydowało o przegranej w niedzielę, tylko fatalna skuteczność. 28 strzałów i tylko jeden gol, to bardzo zły wynik. Nie brakowało opinii, że Widzew rozegrał po przerwie jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą połowę w całym sezonie. W pewnym sensie przyznał to sam trener Niedźwiedź. – Mimo tak dużej dominacji, rogów, strzałów, tego, jak zdominowaliśmy rywala, bo nikogo tak nie zdominowaliśmy w tym sezonie, to nie mamy nawet jednego punktu – mówił trener.
– Nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji i znowu jest tak, jak na początku sezonu – dominujemy, a koniec końców nie mamy punktów. Nie ma finalizacji, a są indywidualne błędy. W drugiej połowie był taki moment, że było czuć, że wynik jest na styku, tworzyliśmy sytuacje, ale bramka na 3:1 zakończyła ten mecz – mówił z kolei Patryk Stępiński, kapitan Widzewa.
– Czasami wygrywasz, a czasami przegrywasz. Po strzeleniu gola sam miałem jeszcze dwie okazje. Jedną po strzale głową, drugą po dośrodkowaniu, ale bramkarz był szybszy – a to już słowa Jordiego Sancheza, który sam miał dwie doskonałe szanse, ale skończył mecz tylko z jednym golem.
Reklama
Widzewowi uciekły w dwóch meczach wszystkie punkty, ale trudno – zważywszy na to co powyżej, czyli skuteczność rywali i nieskuteczność widzewiaków – chyba mówić o kryzysie, czy nawet zadyszce. Czerwono-biało-czerwoni grali do końca, biegali w szybkim tempie wręcz przez 104 minuty, bo tyle trwało to spotkanie, więc siły wciąż mają. Przed Widzewem ostatni mecz, z grającą twardo jak Radomiak, Koroną Kielce. I trzeba zrobić wszystko, by wygrać. Nie chodzi już nawet o miejsce na podium na całą zimę, ale o dobre zakończenie naprawdę dobrej rundy. Widzew w niej nie zawiódł, a wręcz dał kibicom wiele radości. Te dwie porażki tego nie zmieniają.