Zaryzykuję stwierdzenie, że wstrząsających zmian nie ma i nie było. Ani Sanchez, ani Pirulo, liderzy wspomnianych drużyn, nie grają super-rewelacyjnie, lecz stabilnie, na swoim wysokim poziomie. Nieprzypadkowo wymieniłem tych dwóch piłkarzy. Od ich dyspozycji zależy bowiem bardzo dużo.
Jeśli „as” ŁKS-u złapie rytm, rywale muszą się mieć na baczności. Hiszpan bowiem, jak prawie każdy z południowców, bywa chimeryczny. Jeśli zaskoczy, to drżyjcie narody. Nie zaskoczy, to na koniec meczu będziemy mieli wątpliwości, czy w ogóle grał. Ale groźny jest niesamowicie. To, nie ubliżając jego prawej, najlepsza lewa noga w Ekstraklasie i I lidze.
Z kolei na Sanchezie rywale próbują innej metody. Ma to być twardy, ostry atak od pierwszego zetknięcia się z nim na boisku. Atutami widzewiaka są szybkość, zwrotność i wyszkolenie techniczne. Nad siłą i ostrością w grze Jordi musi jeszcze popracować.
Jose Antonio Ruiz Lopez – czyli Pirulo zachwyca już kilka sezonów, Sanchez jest odkryciem tej rundy i oby tylko nie oszalał… Już w Łodzi był jego finansowy opiekun, który zwietrzył szansę zarobienia kasy. Kontrakt wprawdzie podpisano do czerwca 2024 roku, ale nie zaszkodzi pomarudzić, że 27-letnim Jordim interesują się rodzime kluby takie jak Betis, Atletico czy Real. No bo kto to sprawdzi? Nikt. Myślę, że jednak w otoczeniu zawodnika znajdzie się ktoś, kto przypomni mu starą sentencję „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
Pamiętam historię górala, który wybierał się do Ameryki. Na wieść o tych planach wezwano go do Komitetu Partii, by przekonać go do zmiany planów.
– Baco, nie jedźcie tam.. znacie to powiedzenie: „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
Baca na to rezolutnie.
– No właśnie jadę do Stanów, bo tam Was nie ma!
Pamiętamy jak przed laty w atmosferze skandalu ŁKS pozyskał II-ligową gwiazdę Rakowa Częstochowa (106 goli), bramkostrzelnego Zdzisława Sławutę. Niestety po rocznej karencji, gdy pojawił się na boisku, nie był już tym samym zawodnikiem i tak naprawdę ten transfer niezbyt się łodzianom udał.
Ma o czym także myśleć Dani Ramirez. W ŁKS-ie, w dwóch sezonach, w 55 meczach zdobył 15 goli i miał 15 super-asyst. Potem w Lechu w 72 grach zdobył tylko 11 goli. Teraz jest w belgijskim SV Zulte Waregem. Jak potoczy się dalej jego kariera? Tego nie wie nikt.
Wróćmy jeszcze do wicelidera Ekstraklasy – Widzewa Łódź. Wbrew wysokiemu miejscu w tabeli, drużyna w ostatnim meczu z Miedzią Legnica przeżywała ewidentny kryzys. Trafnie to określił Serafin Szota: „Cierpieliśmy razem”. Ból był widoczny gołym okiem. Łodzianie nawet przez chwilę nie ukrywali, że marzą o końcowym gwizdku. Przypomnijcie sobie państwo 6 – 8 podań Dominika Kuna i bodaj Martina Kreuzrieglera. W polu dominowali goście, tylko marnowali niezłe okazje. Widzew ratowali Ravas i Szota.
Dodatkowo zastanawiającą zmianę przeprowadził Janusz Niedźwiedź, gdy na boisku pojawił się Łukasz Zjawiński. Dlaczego on a nie Hansen? Konia z rzędem temu, kto uzasadni ten wybór. Hansen jest błyskotliwy, a Zjawiński bezproduktywny. W żadnym ze swoich występów nie dał nawet powodów do optymizmu. Dlaczego więc w trudnym momencie trener Widzewa stawia na człowieka, który nie potwierdza aspiracji do gry w łódzkim klubie.
Pavol Stano, trener Wisły Płock, po wyleczeniu urazu przez dobrze znanego łódzkim kibicom Damiana Warchoła dawał mu w każdym meczu po kilkanaście minut gry. Efekt ? Damian odwdzięczył się szkoleniowcowi przepięknym golem w 90. minucie ostatniego spotkania. Wynik starcia z Miedzią byłyby już „załatwiony” w pierwszej odsłonie, ale Ernest Terpiłowski nie umie wykorzystać wspaniałych okazji. Pierwszą szansę zmarnował trafiając w desperacko interweniującego Mateusza Abramowicza a drugą próbując trafić w światło bramki. Wprawdzie pomylił się o centymetry, ale to właśnie te centymetry decydują o tym, że gra w polskiej lidze a nie na przykład w La Liga.
Dariusz Postolski